-Panno
Hyacinth, jeżeli natychmiast się panna nie ogarnie, wstawię jedynkę.
Zrozumiano?
Srutututu
pomyślałam z rozdrażnieniem, ale posłusznie podniosłam się z pozycji leżącej na
bardziej uprzywilejowaną i skierowałam swój wzrok na panią Howard.
-Przepraszam,
to się nie powtórzy. – oznajmiłam, starając się jednocześnie nie mrużyć oczu.
Ostatnia
noc była przedziwna. Niewiele z niej zapamiętałam. Beznadziejną imprezę
urodzinową, Central
Park, jakieś dziewczyny, postać w pelerynie. Nawet nie wiem jak udało mi się
wrócić do domu, a już tym bardziej dotrzeć się na czas do szkoły. Z resztą czułam
się też nie najlepiej. Byłam rozstrojona, głowa mi pękała i przez cały czas miałam
wrażenie, że zapomniałam o czymś ważnym.
W
klasie rozległy się pojedyncze śmiechy. Wszyscy wiedzieli, że moje deklaracje
poprawy niewiele znaczyły. Nie raz się już zdarzało, że przychodziłam do szkoły
po kacu – a tak właśnie się czułam. Dziwnym trafem zawsze trafiałam na lekcje
historii. Jestem ciekawa jaką ocenę z zachowania pani Howard wystawi mi na
koniec roku. Nauczycielka przestała mnie męczyć, na szczęście znalazła sobie
inną ofiarę- rudego kolegę, który zdaje się znajdował się w gorszym stanie niż
ja.
Gdy
rozległ się dzwonek pognałam do łazienki. Opłukałam twarz zimną wodą i
przeczesałam włosy.
Coś dziwnego się ze mną działo. Koniec wczorajszego wieczoru i dzisiejszy ranek
były dla mnie jak czarna dziura. Dopiero teraz, tak naprawdę, mogłam dokładniej
przyjrzeć się sobie w lustrze. Na szczęście nie wyglądałam aż tak źle. Właśnie
poprawiałam beżowy sweter, gdy zauważyłam coś dziwnego. Na lewym boku, tuż nad
sercem znajdował się dziwny znak. Wyglądał jak tatuaż. Potarłam go palcem, w
nadziei, że da radę się zetrzeć. Nic z tego. Spróbowałam jeszcze parę razy, ale
w końcu podciągnęłam sweter wyżej.
„Cholera,
Ed mnie zabije” szepnęłam do siebie. „Cholera, cholera, cholera”.
Chwili
robienia tatuażu na pewno bym nie przeoczyła. No chyba, że ktoś by mnie porządnie
upił lub podał silne leki nasenne. Tyle, że po takim zabiegu, powinnam mieć
chociaż jakiś ślad. Małe zaczerwienienie. W
tym momencie do łazienki wparowała grupka rozchichotanych dziewczyn. Otaksowały
mnie wzrokiem i wróciły do swoich ploteczek. Przewróciłam oczami. W tej szkole zdecydowanie
byłam duchem. Zwykłą dziewczyną, z którą czasem można było zagadać o lekcje
albo o jakieś pierdoły, nic specjalnego. Hah! Gdyby wszyscy wiedzieli, że
wychowują mnie geje, mam rożne wizje, spotykam dziwnych ludzi i na mojej skórze
pojawił się tatuaż… sam się pojawił… no, ale cóż. Nie miałam zamiaru z
kimkolwiek się tym dzielić.
Poprawiłam
jeszcze tusz, posmarowałam wazeliną wysuszone usta i opuściłam damską łazienkę. Jeżeli
choć przez chwilę sądziłam, że ten dzień skończy się normalnie, to grubo się
myliłam.
Kłopoty
nadeszły podczas przerwy na lunch. Byłam głodna, ale najpierw chciałam skoczyć
do automatu po puszkę coli.
Kolejka
do automatu była naprawdę imponująca. Westchnęłam z rezygnacją. Równie dobrze mogłam
napić się wody z kranu. Znowu pognałam do łazienki. W środku natrafiłam na dość niezręczną
sytuację. Jakaś dziewczyna potwornie szlochała w kabinie obok. Miałam miękkie
serce, wiedziałam, że to kiedyś wepchnie mnie w kłopoty. Do tej pory nie wiem
jak to się stało, że utknęłam w łazienkowej kabinie z gotką o imieniu Zoe.
Zaproponowała
mi szluga ,odmówiłam, po czym zaczęła znowu szlochać. W przerwach od płaczu wyjaśniła
mi- bełkotem, o co chodzi. Jak tylko usłyszałam słowo chłopak, zaczęłam
potakiwać ze zrozumieniem głową. Nie zdążyłam wysłuchać historii Zoe do końca,
ponieważ jej słowa zagłuszył ryk alarmu.
Spojrzałyśmy
po sobie zdziwione. Złapałam ręką za klamkę kabiny. Drzwi nie ustąpiły.
Sprawdziłam
zamek. Nic.
-
Jezu. Może ja spróbuje.- Mruknęła Zoe.
Tym
razem ona szarpała się z klamką. Alarm wył nadal. Słyszałam też stłumione
krzyki.
-
Niech to szlag! Zatrzasnęłaś drzwi. Zoe spojrzała na mnie ze złością. Wyglądała
śmiesznie,
rozmazany
tusz spowodował, że przypominała pandę.
-
Ja zatrzasnęłam?!- świetnie, tyle, jeżeli chodzi o wdzięczność za to, że chciałam
jej pomoc.
Zaczynałyśmy
obie wpadać w panikę.
Ona
darła się wzywając pomocy, ja starałam się wspiąć po kiblu i wyjść górą.
Niestety
byłam zbyt niska. Nie dałam rady podciągnąć się, żeby wejść na ścianę kabiny.
Sytuacja była po prostu śmiesznie absurdalna. W całej szkole wył alarm. Nie
wiadomo co się stało. Wszyscy pewnie opuścili budynek, a ja tkwiłam w toalecie
razem z szaloną gotką, która z wściekłością napierała na drzwi.
-
Przestań i chodź tu do mnie. Może obie postaramy się wydostać górą- poradziłam
jej,
roztrzęsionym
głosem. Była znacznie wyższa ode mnie. Musiałam się przesunąć, żeby zrobić jej
miejsce. Zoe z sapnięciem podciągnęła się i przerzuciła nogi na drugą stronę
kabiny. Usłyszałam łoskot i przekleństwo. Była już po drugiej stronie. Mogła
wyjść na wolność.
-
Hej! A co ze mną? – zawołałam.
-Przecież
cię nie zostawię.- odkrzyknęła.
Po
chwili znów ujrzałam jej głowę znad drugiej kabiny. Wyciągnęła do mnie ręce i
mozolnie starała się mnie podciągnąć do krawędzi. Udało się. Przerzuciłam nogi,
skoczyłam i wylądowałam na podłodze. Od siły uderzenia zapiekły mnie stopy.
Alarm wył i wył.
Zoe
już nie było. Wybiegła pierwsza z łazienki. Nie winiłam jej, przecież mi pomogła.
Sama
też prędko się pozbierałam i z impetem wypadłam na korytarz. Od razu poczułam
smród spalenizny. W moje nozdrza wdał się dym i zaczęłam kasłać. Był pożar.
Zraszacze powinny działać i spryskiwać korytarze, ale nic takiego się nie działo.
Słyszałam
syreny. Powoli ruszyłam przed siebie, starając się jak najniżej trzymać głowę.
Dym był dosłownie wszędzie. Wreszcie zobaczyłam drzwi stołówki. Tam znajdowało
się wyjście na
dziedziniec.
Po drodze spotkałam może ze dwie osoby, żadna nie zwróciła na mnie uwagi.
Gdy
byłam już w stołówce osunęłam się na podłogę. Zrobiło mi się czarno przed
oczami.
Wszystkie
dźwięki stały się przygłuszone, odległe. Do środka wkroczyli chyba strażacy,
nie
widziałam
dokładnie. Ktoś podniósł mnie z ziemi i wyniósł na zewnątrz. Wszędzie kręcili
się uczniowie
i nauczyciele. Czyjeś silne ramiona zaniosły mnie do karetki, gdzie błyskawicznie podano
mi tlen. Wreszcie mogłam zobaczyć mojego wybawcę.
Miał
kasztanowo- złote włosy, piwne oczy, czarne, gęste rzęsy… byłam tak zamroczona,
że wydawało
mi się, że widzę anioła. Chłopak był wyraźnie starszy ode mnie. Rozmawiał z ratownikiem,
jednocześnie uważnie mi się przyglądając.
-
Dziękuje – wydusiłam, gdy odjęłam od ust maskę z tlenem.
-
Co u licha robiłaś jeszcze w szkole? Nie słyszałaś alarmu?- miał miękki,
przyjemny głos.
-
To długa historia- byłam zażenowana. Jeszcze mi brakowało, żeby ktoś się
dowiedział, że utknęłam
w łazience. – Co się stało? Jak wybuchł pożar?
-
Nie mam pojęcia. Przyjechałem po siostrę. Nigdzie nie mogę jej znaleźć. Już udało
mi się ominąć strażaków i wbiec do szkoły innym wejściem, gdy zobaczyłem
ciebie. Nie mogłem cię zostawić- mówiąc to rozglądał się niespokojnie.
-
Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Twojej siostrze na pewno nic jej nie jest.
Tylko ja jestem takim pechowcem. – odparłam starając się jakoś pocieszyć chłopaka.
-
Zostawię cię tutaj, ok? Muszę ją odnaleźć.
-
Właściwie, to czuję się już lepiej. Pomogę ci szukać.– Czułam, że zwykłe słowa
wdzięczności nie wystarczą. Ten chłopak wyniósł mnie z płonącej szkoły. Byłam
mu coś winna.
Przez
chwilę widziałam, że się waha, ale w końcu razem przedzieraliśmy się przez tłum przerażonych
nastolatków.