.tabs-outer {border-style: solid;}

sobota, 20 września 2014

Rozdział trzeci- Amelia



-Panno Hyacinth, jeżeli natychmiast się panna nie ogarnie, wstawię jedynkę. Zrozumiano?
Srutututu pomyślałam z rozdrażnieniem, ale posłusznie podniosłam się z pozycji leżącej na bardziej uprzywilejowaną i skierowałam swój wzrok na panią Howard.
-Przepraszam, to się nie powtórzy. – oznajmiłam, starając się jednocześnie nie mrużyć oczu.
Ostatnia noc była przedziwna. Niewiele z niej zapamiętałam. Beznadziejną imprezę urodzinową, Central Park, jakieś dziewczyny, postać w pelerynie. Nawet nie wiem jak udało mi się wrócić do domu, a już tym bardziej dotrzeć się na czas do szkoły. Z resztą czułam się też nie najlepiej. Byłam rozstrojona, głowa mi pękała i przez cały czas miałam wrażenie, że zapomniałam o czymś ważnym.
W klasie rozległy się pojedyncze śmiechy. Wszyscy wiedzieli, że moje deklaracje poprawy niewiele znaczyły. Nie raz się już zdarzało, że przychodziłam do szkoły po kacu – a tak właśnie się czułam. Dziwnym trafem zawsze trafiałam na lekcje historii. Jestem ciekawa jaką ocenę z zachowania pani Howard wystawi mi na koniec roku. Nauczycielka przestała mnie męczyć, na szczęście znalazła sobie inną ofiarę- rudego kolegę, który zdaje się znajdował się w gorszym stanie niż ja.
Gdy rozległ się dzwonek pognałam do łazienki. Opłukałam twarz zimną wodą i przeczesałam włosy. Coś dziwnego się ze mną działo. Koniec wczorajszego wieczoru i dzisiejszy ranek były dla mnie jak czarna dziura. Dopiero teraz, tak naprawdę, mogłam dokładniej przyjrzeć się sobie w lustrze. Na szczęście nie wyglądałam aż tak źle. Właśnie poprawiałam beżowy sweter, gdy zauważyłam coś dziwnego. Na lewym boku, tuż nad sercem znajdował się dziwny znak. Wyglądał jak tatuaż. Potarłam go palcem, w nadziei, że da radę się zetrzeć. Nic z tego. Spróbowałam jeszcze parę razy, ale w końcu podciągnęłam sweter wyżej.
„Cholera, Ed mnie zabije” szepnęłam do siebie. „Cholera, cholera, cholera”.
Chwili robienia tatuażu na pewno bym nie przeoczyła. No chyba, że ktoś by mnie porządnie upił lub podał silne leki nasenne. Tyle, że po takim zabiegu, powinnam mieć chociaż jakiś ślad. Małe zaczerwienienie. W tym momencie do łazienki wparowała grupka rozchichotanych dziewczyn. Otaksowały mnie wzrokiem i wróciły do swoich ploteczek. Przewróciłam oczami. W tej szkole zdecydowanie byłam duchem. Zwykłą dziewczyną, z którą czasem można było zagadać o lekcje albo o jakieś pierdoły, nic specjalnego. Hah! Gdyby wszyscy wiedzieli, że wychowują mnie geje, mam rożne wizje, spotykam dziwnych ludzi i na mojej skórze pojawił się tatuaż… sam się pojawił… no, ale cóż. Nie miałam zamiaru z kimkolwiek się tym dzielić.
Poprawiłam jeszcze tusz, posmarowałam wazeliną wysuszone usta i opuściłam damską łazienkę. Jeżeli choć przez chwilę sądziłam, że ten dzień skończy się normalnie, to grubo się myliłam.
Kłopoty nadeszły podczas przerwy na lunch. Byłam głodna, ale najpierw chciałam skoczyć do automatu po puszkę coli.
Kolejka do automatu była naprawdę imponująca. Westchnęłam z rezygnacją. Równie dobrze mogłam napić się wody z kranu. Znowu pognałam do łazienki. W środku natrafiłam na dość niezręczną sytuację. Jakaś dziewczyna potwornie szlochała w kabinie obok. Miałam miękkie serce, wiedziałam, że to kiedyś wepchnie mnie w kłopoty. Do tej pory nie wiem jak to się stało, że utknęłam w łazienkowej kabinie z gotką o imieniu Zoe.
Zaproponowała mi szluga ,odmówiłam, po czym zaczęła znowu szlochać. W przerwach od płaczu wyjaśniła mi- bełkotem, o co chodzi. Jak tylko usłyszałam słowo chłopak, zaczęłam potakiwać ze zrozumieniem głową. Nie zdążyłam wysłuchać historii Zoe do końca, ponieważ jej słowa zagłuszył ryk alarmu.
Spojrzałyśmy po sobie zdziwione. Złapałam ręką za klamkę kabiny. Drzwi nie ustąpiły.
Sprawdziłam zamek. Nic.
- Jezu. Może ja spróbuje.- Mruknęła Zoe.
Tym razem ona szarpała się z klamką. Alarm wył nadal. Słyszałam też stłumione krzyki.
- Niech to szlag! Zatrzasnęłaś drzwi. Zoe spojrzała na mnie ze złością. Wyglądała śmiesznie,
rozmazany tusz spowodował, że przypominała pandę.
- Ja zatrzasnęłam?!- świetnie, tyle, jeżeli chodzi o wdzięczność za to, że chciałam jej pomoc.
Zaczynałyśmy obie wpadać w panikę.
Ona darła się wzywając pomocy, ja starałam się wspiąć po kiblu i wyjść górą.
Niestety byłam zbyt niska. Nie dałam rady podciągnąć się, żeby wejść na ścianę kabiny. Sytuacja była po prostu śmiesznie absurdalna. W całej szkole wył alarm. Nie wiadomo co się stało. Wszyscy pewnie opuścili budynek, a ja tkwiłam w toalecie razem z szaloną gotką, która z wściekłością napierała na drzwi.
- Przestań i chodź tu do mnie. Może obie postaramy się wydostać górą- poradziłam jej,
roztrzęsionym głosem. Była znacznie wyższa ode mnie. Musiałam się przesunąć, żeby zrobić jej miejsce. Zoe z sapnięciem podciągnęła się i przerzuciła nogi na drugą stronę kabiny. Usłyszałam łoskot i przekleństwo. Była już po drugiej stronie. Mogła wyjść na wolność.
- Hej! A co ze mną? – zawołałam.
-Przecież cię nie zostawię.- odkrzyknęła.
Po chwili znów ujrzałam jej głowę znad drugiej kabiny. Wyciągnęła do mnie ręce i mozolnie starała się mnie podciągnąć do krawędzi. Udało się. Przerzuciłam nogi, skoczyłam i wylądowałam na podłodze. Od siły uderzenia zapiekły mnie stopy. Alarm wył i wył.
Zoe już nie było. Wybiegła pierwsza z łazienki. Nie winiłam jej, przecież mi pomogła.
Sama też prędko się pozbierałam i z impetem wypadłam na korytarz. Od razu poczułam smród spalenizny. W moje nozdrza wdał się dym i zaczęłam kasłać. Był pożar. Zraszacze powinny działać i spryskiwać korytarze, ale nic takiego się nie działo.
Słyszałam syreny. Powoli ruszyłam przed siebie, starając się jak najniżej trzymać głowę. Dym był dosłownie wszędzie. Wreszcie zobaczyłam drzwi stołówki. Tam znajdowało się wyjście na
dziedziniec. Po drodze spotkałam może ze dwie osoby, żadna nie zwróciła na mnie uwagi.
Gdy byłam już w stołówce osunęłam się na podłogę. Zrobiło mi się czarno przed oczami.
Wszystkie dźwięki stały się przygłuszone, odległe. Do środka wkroczyli chyba strażacy, nie
widziałam dokładnie. Ktoś podniósł mnie z ziemi i wyniósł na zewnątrz. Wszędzie kręcili się uczniowie i nauczyciele. Czyjeś silne ramiona zaniosły mnie do karetki, gdzie błyskawicznie podano mi tlen. Wreszcie mogłam zobaczyć mojego wybawcę.
Miał kasztanowo- złote włosy, piwne oczy, czarne, gęste rzęsy… byłam tak zamroczona, że wydawało mi się, że widzę anioła. Chłopak był wyraźnie starszy ode mnie. Rozmawiał z ratownikiem, jednocześnie uważnie mi się przyglądając.
- Dziękuje – wydusiłam, gdy odjęłam od ust maskę z tlenem.
- Co u licha robiłaś jeszcze w szkole? Nie słyszałaś alarmu?- miał miękki, przyjemny głos.
- To długa historia- byłam zażenowana. Jeszcze mi brakowało, żeby ktoś się dowiedział, że utknęłam w łazience. – Co się stało? Jak wybuchł pożar?
- Nie mam pojęcia. Przyjechałem po siostrę. Nigdzie nie mogę jej znaleźć. Już udało mi się ominąć strażaków i wbiec do szkoły innym wejściem, gdy zobaczyłem ciebie. Nie mogłem cię zostawić- mówiąc to rozglądał się niespokojnie.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Twojej siostrze na pewno nic jej nie jest. Tylko ja jestem takim pechowcem. – odparłam starając się jakoś pocieszyć chłopaka.
- Zostawię cię tutaj, ok? Muszę ją odnaleźć.
- Właściwie, to czuję się już lepiej. Pomogę ci szukać.– Czułam, że zwykłe słowa wdzięczności nie wystarczą. Ten chłopak wyniósł mnie z płonącej szkoły. Byłam mu coś winna.
Przez chwilę widziałam, że się waha, ale w końcu razem przedzieraliśmy się przez tłum przerażonych nastolatków.