.tabs-outer {border-style: solid;}

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział piąty- Annabeth

Po wyjściu od Elenor wróciłam do szkoły by zabrać zostawione rzeczy. Teraz wracałam do domu. Postanowiłam się przejść by w spokoju wszystko przemyśleć. Cały ten dzień był dla mnie totalnym wariactwem. Z drugiej strony to, co mówiła Elenor wyjaśniłoby  pożar i znak na nadgarstku…Z rodzicami nie byłam szczególnie blisko, ale nie sądziłam, że mogliby mnie okłamywać co do mojego pochodzenia, że ukryją przede mną coś tak ważnego. Spojrzałam na bransoletkę, zerwałam ją z nadgarstka i wrzuciłam do kieszeni spodni. Skoro tak im na mnie zależy, to mogli być ze mną szczerzy.Nagle przystanęłam… Skoro to wszystko wydarzyło się naprawdę… To całe spotkanie w Central Parku, to znaczy, że… Że Carrie mnie oszukała! Przecież powiedziała, że wróciłyśmy razem do domu… Poczułam ukłucie żalu w klatce piersiowej. Myślałam, że na nią, mogę liczyć. Nigdy się nie okłamywałyśmy! Ale przecież skoro ta cała magia istnieje, to może wymazali jej pamięć? To miałoby sens… Nie wiedziałam już, co o tym myśleć.  Ruszyłam dalej pocierając ręce, żeby się rozgrzać. Brr… Jak zimno… W tej chwili pożałowałam, że zamiast ciepłej, puchowej kurtki założyłam ten cienki (ale jakże elegancki) płaszczyk. W dodatku te buty na obcasie. O czym ja dzisiaj myślałam wychodząc z domu? Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 18.  Szłam po Central Parku , ale co dziwne, nikogo nie mijałam na swojej drodze. W Nowym Jorku, nawet najrzadziej uczęszczane drogi są pełne przechodniów. A tu pusto. Jak to możliwe? Nagle usłyszałam za sobą gwizdanie.-No proszę, proszę. Czemu taka lalunia, wraca sama? W dodatku po ciemku?- Zignorowałam te głupie teksty i przyśpieszyłam kroku.-Stary, nawet się nie odwróciła.- dodał drugi, męski głos. Byłam przestraszona nie na żarty. W dodatku znak, na moim nadgarstku zaczął niemiłosiernie piec. Cholera! Pomyślałam. Co do diabła? Już słyszałam ich ciężkie kroki tuż za mną, a w pobliżu nie było nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić o pomoc. Nagle poczułam silną rękę na swoim ramieniu.-Puśćcie mnie! Zabierajcie te brudne łapy.- Próbowałam się wyrwać, ale mężczyzna trzymał mnie w stalowym uścisku. W końcu pchnął mnie i upadłam na ziemię.-No co? Stara Elenor Cię nie ostrzegła, że jak zdejmiesz amulet, to od razu Cię znajdziemy?-  Ci faceci wiedzieli o Elenor? I o jaki amulet im chodziło? Co tu się dzieje?! Jeden z mężczyzn wyjął z za paska lśniący sztylet, szarpnął mną i zbliżyłc ostrze do mojej szyi.-To nie będzie bolało. Może.- Zaśmiał się gardłowo, a ja niewiele myśląc kopnęłam go z całej siły między nogi. To dało mi jakieś 5 sekund przewagi. Ruszyłam prędko, zastanawiając się, co zrobić. Przedzierałam się przez krzaki i potykałam o wystające płytki chodnikowe.-Nieładnie maleńka.-  usłyszałam donośny krzyk, który dobiegał ze wszystkich stron na raz. Rozejrzałam się, dookoła, lecz nigdzie nie było widać właściciela głosu.-Urodę i zadziorność zdecydowanie odziedziczyłaś po mamusi… - nagle przede mną stanął jeden z mężczyzn. Wyciągnął rękę, by pogładzić mnie po twarzy.-Nawet nie próbuj mnie dotykać.- Ostrzegłam ostro, lecz facet nic sobie z tego nie zrobił i szarpnął mnie za włosy. Zamknęłam oczy, bo poczułam potworny ból i łzy płynące po policzkach. Serce biło mi jak oszalałe. Skupiłam całą swoją wolę na jednej myśli. Nie daj się zabić. Wzięłam głęboki oddech i poczułam przypływ energii. Moim ciałem zawładnął instynkt obronny. Machnęłam ręką i uderzyłam faceta z całej siły w brzuch. Przeleciał na drugą stronę alejki i zatrzymał się na drzewie. Z tyłu stał już drugi, ten ze sztyletem. Wbiłam wzrok w lśniący przedmiot.-Aaaaaaa! Cholera! - upuścił ostrze, a jego rękę pokrywało czerwone oparzenie.  Popchnęłam go z całej siły i poleciał jakieś 5 metrów do tyłu. Trzęsąc się, popatrzyłam na swoje ręce z przerażeniem i chwyciłam się za głowę.-Boże. Co się ze mną dzieje?- moc, której użyłam, wywołała u mnie jeszcze większy strach. Drżącymi rękami podniosłam sztylet, schowałam go do torebki i pobiegłam przed siebie. Wybiegłam na East Drive i wsiadłam w najbliższą wolną taksówkę.-Na 7 East 76 th Street. Szybko.- powiedziałam do taksówkarza, a ten posłusznie ruszył. Jadąc rozmyślałam nad tym, co się stało. Może powinnam o wszystkim opowiedzieć rodzicom? Albo Carrie? Nie. Od razu odrzuciłam tę myśl.  Zastanawiało mnie także o jakim amulecie mówili… Nagle mnie olśniło! Bransoletka od rodziców! Wyciągnęłam małe cudeńko z kieszeni i zapięłam z powrotem na nadgarstku.-Jesteśmy.- odezwał się taksówkarz. Zapłaciłam mu i wysiadłam z auta. Stanęłam przed domem, a w sercu czułam obawę. Moje życie zmieniło się właśnie o 180 stopni, a podobno to dopiero początek. 

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział piąty - Courtney

Wybiegłam na zewnątrz. Chwyciłam się za gardło ,łzy spływały mi po policzkach nagle poczułam, że zaczynam się dusić i  nie mogłam złapać tchu. Pomyślałam, że coś złego się ze mną dzieje. Zaczęło mi kołatać serce, starałam się złapać oddech, ale czułam, jakbym oddychała przez słomkę, jakbym się topiła. Nie mogłam wykrztusić słowa, wpadłam w panikę. Przerażona wybiegłam na ulicę prosto na pędzący samochód, zamknęłam oczy i poczułam jak ktoś z coś z całą siłą odpycha mnie na pobocze.
-Wszystko w porządku? –ciemnowłosy mężczyzna pomógł mi wstać z chodnika.
-Chyba tak...-odparłam skołowana. Nic nie było dobrze, nie mam pojęcia co się dzieje. Moje serce waliło jak szalone, jakby zaraz miało wybuchnąć.
-Następnym razem uważaj –uśmiechnął się –Jestem David,a ty to z pewnością Courtney.
-Skąd ty to...– nagle poczułam przeraźliwy ból na karku. To Znak. Zaczął płonąć ,ból był przeraźliwy jakby wypalał mi skórę-Cholera!
-Co się dzieje? –David zbliżył się do mnie, jego oczy stały się krwistoczerwone ,a z tylnej kieszeni wyciągnął sztylet.-Może Ci pomóc?
 -Odejdź! –Krzyknęłam i odruchowo wyciągnęłam rękę w jego kierunku i rzuciłam go na samochód moc była tak potężna, że odepchnęła mnie do tyłu.
 Zaszokowana upadłam na ramię ,ale mimo ogromnego szybko poderwałam się i zaczęłam biec do domu.
Nie wiedziałam, co robić, w co wierzyć. Kim był, David? Demonem?  Czy może innym stworzeniem? Spojrzałam na moją dłoń była cała czerwona. Czy to możliwe? To jakieś żarty.
Weszłam do mieszkania (właściwie wbiegłam).Moi rodzice razem z Jaredem siedzieli przy stole, gdy mnie zobaczyli poderwali się z miejsc.Spojrzałam na Jareda,miał takie same smutne oczy, gdy dowiedział się,że ojciec od nas odchodzi.
 -Czyli to prawda....-Spytałam łamiącym głosem- Sądziłam...
-Kochanie ... My tylko chcieliśmy Cię chronić –Tata podszedł do mnie i złapał mnie za ramię- Przepraszam...
-Zostaw mnie!–Krzyknęłam,wtem wszystkie rodzinne zdjęcia ze ściany runęły z ogromną siłą na ziemię-Nie wierzę! Myślałam, że jesteśmy rodziną! –Zaczęłam coraz bardziej płakać nagle poczułam jak mała dłoń Julie ściska moją rękę. Czas stanął w miejscu zegary stanęły,Jared i rodzice stali bezruchu jak zaklęci.
-Kim jesteś? –Spojrzałam na Julie- Widziałaś o tym? –Szarpnęłam nią- Wiedziałaś?! -Ona natychmiast mnie puściła i wszystko wróciło do normy.
Jeszcze raz spojrzałam na rodziców i brata. Moja głowa miała za chwilę eksplodować.Tyle myśli,tyle pytań.
Zapłakana pobiegłam na dach.Po policzkach leciały miliony łez. Coraz więcej wspomnień z przeszłości napływało do mojej głowy. Fałszywych wspomnień.
Zamknęłam oczy, spróbowałam złapać oddech...Chwyciłam za telefon i wybrałam numer Daniela.Włączyła się sekretarka.
-Proszę zadzwoń, gdy to odsłuchasz...Dzieje się coś naprawdę dziwnego...-westchnęłam-Potrzebuję Cię...-zakończyłam rozmowę ze złamanym głosem.
Wtem usłyszałam hałas.Gwałtownie odwróciłam głowę. –Kto tam jest?
-Mogę? –Jared wyjrzał przez okno i usiadł obok mnie – Court...Proszę porozmawiaj ze mną.Nie chciałem tego robić uwierz mi, ale tak było bezpieczniej dla Ciebie.
Odwróciłam od niego wzrok.Był dla mnie zdrajcą jak reszta.
-Court...-Złapał mnie za podbródek i kazał na siebie spojrzeć- Zrobiliśmy to, bo Cię kochamy. Wiesz przecież, że nigdy bym Cię nie skrzywdził. –Uśmiechnął się lekko- Ty i ja kontra reszta świata. Pamiętasz?
-Proszę zostaw mnie samą– odwróciłam wzrok- Odejdź...
-Ale Courtney proszę...
-Odejdź! –Wszystkie dachówki podniosły się i upadły z ogromnym hukiem.
-Dobrze –zszedł z dachu zatrzymał się w oknie,spojrzał na mnie i delikatnie przymknął okno.
                                                       

                                                                     ***



Zeszłam na dół na kilkunastu godzinach, gdy wszyscy już spali. Usiadłam na łóżku i zobaczyłam pudło leżące na moim łóżku. W środku było pełno fotografii i pamiętników.
Na wszystkich  zdjęciach byłam taka...szczęśliwa.Moją szczególną uwagę przykuł szkic z Jaredem i ....Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. To był ten chłopak z moich urodzin. James. Zerknęłam na datę zapisaną z tyłu szkicu -1661r.
Stałam po między nimi w pięknej kremowej sukni.Odłożyłam je i zaczęłam zastanawiać się nad tym wszystkim.
Nagle przed oczami stanęła mi średniowieczna Austria.Byłam w samym centrum sali balowej w pałacu Schonbrunn.
-Chodź Jar! Nie daj się prosić –obróciłam głowę w kierunku głosu i stanęła przede mną młodsza wersja mnie.
-Jestem zmęczony.Chętnie się czegoś napiję –Jared uśmiechnął się do niej- Może w końcu zainteresowałabyś się którymkolwiek z kawalerów? Ojciec byłby zadowolony.
-Pff.Kpisz sobie ze mnie? Tylko spójrz na nich. Zero klasy –podeszłam do nich bliżej- Jak tak to zatańczę sama.Zaśmiałam się w duchu typowa ja.Courtney zaczęła obracać się na środku parkietu wokół własnej osi.
Znienacka pojawiły się inne damy, które zaczęły jej towarzyszyć.
-Co ona znowu wyrabia? –Zobaczyłam po swojej prawej stronie ojca rozmawiającego z matką.- Czy ona kiedykolwiek dorośnie?
-Daj jej spokój,ma całą wieczność na to – Jane uśmiechnęła się do niego- Zatańczymy?
-Z przyjemnością –złapał ją za rękę i ruszyli na parkiet.
W tym samym momencie jakiś mężczyzna przeszedł przezemnie.Ej! –krzyknęłam- No tak,nie słyszysz mnie...Czekaj ty jesteś James –natychmiast ruszyłam w jego kierunku.
James podszedł do mnie i poprosił Courtney do tańca.-Co Panią sprowadza? Nie widziałem wcześniej Panienki na dworze uśmiechnął się zalotnie
-Sprawy służbowe –odprychnęła
-Można spytać jakie? –spytał łapczywie
-Mój Ojciec musi podpisać traktat z kuzynem Króla Zygmunta Franciszka –spojrzała się na niego.
-Słyszałem, że niezła z niego partia –uśmiechnął się się- Poznałaś go?


-Na szczęście nie,słyszałam,że to straszny snob –odparła z przekonaniem.
-Nie można tak szybko oceniać ludzi –spojrzał na nią z lekkim grymasem
-To, dlaczego cała szlachta to robi? Cały czas plotkuje i wymyśla bzdety na tematy innych. –Prychnęła.
-Zawsze jesteś taka uprzejma? –zaśmiał się
-Nie! Jestem zazwyczaj radosna i miła. Tylko zależy, dla kogo.
Chłopak zaśmiał się -Nazywam się Conrad –uśmiechnął się zalotnie i obrócił ją dookoła. Co przecież nazywasz się James. Położyłam dłonie na piersi i zaczęłam się zastanawiać. Jak ona...znaczy ja. Daje się wrabiać.
-Courtney –uśmiechnęła się- A Ciebie, co tu sprowadza?
-Sprawy służbowe, ale nie mogę Ci ich zdradzić –powiedział z pełną wesołością w głosie –Jedyne, co mogę powiedzieć to, że miałem znaleźć najpiękniejszą kobietę na tej sali.
-I znalazłeś ją? –Zawstydzona zaczerwieniła się jak burak.
Muzyka przestała grać,obraz wspomnienia stawał się coraz bardziej niewyraźny.
Raptem pojawiła się inna sceneria,sala była już pół pusta. Orkiestry nie było,a goście siedzieli i zajadali się smakołykami ze stołów.
Courtney i James stali oparci o ścianę, obgadując każdego gościa z osobna.
-Courtney! –Zawołał Andrew- Widzę, że poznałaś już James’a...
-Miał Pan rację .Pana córka to niezwykle miła osoba –uśmiechnął się do niej promiennie.
-Słucham? –Spytała zdekoncentrowana.
-Oh –Jared zaśmiał się w niebo głosy- Courtney przedstawiam Ci mojego przyjaciela jest on kuzynem Króla Zygmunta.Z nim właśnie będziemy robić interesy.
Dziewczyna otworzyła szeroko usta i uderzyła James’a z całej siły w twarz.
Gwałtownie otworzyłam oczy ciągle leżałam w łóżku.Pudło leżało zamknięte na ziemi a obok mnie siedział Daniel.

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział czwarty- Amelia

Nadal śmiejąc się, wyszłam z dziwnego pomieszczenia do jakiego zaprosiła nas ta Eleanor. Może to był zwykły prank i gdzieś ktoś ukrył kamery...Chciałabym, żeby cała ta historia okazała się jednym wielkim żartem. Niestety nie tylko ja w tym siedziałam. Były jeszcze te dwie dziewczyny- Annabeth i Courtney. Obie kojarzyłam ze szkoły, ale pochodziłyśmy z zupełnie innych światów. Należały do dziewcząt-przywódców, które mają swoją świtę i są powszechnie znane w całej szkole. Ja natomiast ledwie rozpoznawałam wszystkich uczniów, z którymi miałam zajęcia i szczerze wątpię czy i oni mnie zauważyli. W hierarchii szkolnej stałam na uboczu, grono moich przyjaciół było bardzo wąskie, a teraz miałam dzielić tajemnice z dwiema najpopularniejszymi dziewczynami z liceum. Ubaw po pachy.
Tak się zapętliłam w swoich rozmyślaniach, że nie zarejestrowałam gdzie idę. Znalazłam się na ruchliwej uliczce, a żeby odczytać jej nazwę musiałam na chwilę przystanąć. Jakaś kobieta na mnie wpadła i głośno przeklinając pchnęła na kogoś innego. Ten ktoś był wysoki i miał piękne niebieskie oczy...
-Przepraszam,- mój głos przypominał dziwny pisk- jestem nieprzytomna.
Chłopak złapał mnie i przytrzymał, bo inaczej pewnie bym się wywróciła i zrobiła z siebie jeszcze większą ofermę.
- Nie ma sprawy.- on też starał się stać normalnie w tym tłumie, kiedy wszyscy nadchodzili z różnych kierunków. Śmiesznie to wyglądało- Amelia, prawda?
Dopiero teraz dobrze mu się przyjrzałam. To był ten sam chłopak, który pomógł mi wydostać się ze szkoły podczas pożaru.
- Jared?- spytałam, a w duchu miałam nadzieje, że nie poplątałam jego imienia. 
- Tak, może chodźmy porozmawiać w innym miejscu?- mówiąc to, uśmiechnął się lekko.
- Jasne, prowadź.
Bez ceregieli złapał mnie za rękę i prowadził przez dziki tłum niczym Mojżesz przez Morze Czerwone. Znaleźliśmy ustronną kafejkę, w której Jared musiał często przebywać, bo rzucił kelnerce szybkie: „To co zwykle” i wskazał mi mały stoliczek przy oknie.
- Co zamawiasz?-rzucił, rozsiadłszy się wygodnie przede mną - mają naprawdę dobrą latte.
Zagapiłam się na jego tors. Miał ciasno opinającą szarą koszulkę, spod której widać było wszystkie mięśnie i kaloryfer, którym mógłby pochwalić się niejeden model.
- Amelio? - Powtórzył i podniósł jedną brew do góry. 
- Latte - chwała Bogu, że dosłyszałam wcześniejsze pytanie.
Kelnerka akurat podeszła do naszego stolika i zdążyła rzucić mi porozumiewawcze spojrzenie. Biedna nie wiedziała, co teraz czułam.
- Co u twojej siostry, czy wszystko w porządku?- spytałam, dochodząc już do siebie. 
- Tak, chociaż Court szybko mnie zostawiła i gdzieś pobiegła...- w tym momencie mój otępiały mózg skojarzył fakty. Courtney, ta sama, która wybiegła z salonu staruszki Elenor, była siostrą Jareda.
- Wiem – prędko przerwałam Jaredowi.
- Jak to? Widziałaś się z nią?- Z jego miny wynikało, że nie obejdzie się bez tłumaczenia.
W tym momencie jak anioł z nieba zjawiła się kelnerka i postawiła przed nami nasze zamówienia.
Wzięłam mały łyczek latte i zerknęłam na Jareda. Nie ruszył swojej kawy tylko nadal mi się przyglądał.
-Tak się składa, że spotkałam się na chwilę z Courtney i z inną dziewczyną, Annabeth. Przepraszam, ale mam problem z pamięcią do twarzy – zaczynałam mówić coraz szybciej- a poznałam was raptem dzisiaj i zapomniałam, że jesteście rodzeństwem, a potem jeszcze ta kobieta...
- Poczekaj- uciszył mnie łagodnie- mówisz, że spotkałaś się z moją siostrą i Annabeth? Przecież one się nie cierpią. I o jaką kobietę chodzi?
No pięknie, moje nowe znajome nie przepadają za sobą. Nasza przyszła współpraca (o ile taka miała nastąpić) zapowiadała się kolorowo. W dodatku nie miałam pojęcia ile mogę powiedzieć Jaredowi. Wygrało przekonanie, że w końcu był bratem Courtney. Chciała czy nie, powinien wiedzieć co jest grane. Nachyliłam się do niego i pokrótce streściłam spotkanie z Eleanor, a później dorzuciłam jeszcze wydarzenia ostatnich dni.
Zaczerwieniona spuściłam wzrok i pomyślałam, że pewnie weźmie mnie za wariatkę. Ale gdy ponownie na niego spojrzałam wyciągał telefon ze spodni i wybierał numer.
- Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś.- przerwał i zerknął na mnie- Słuchaj, muszę natychmiast zobaczyć się z moją siostrą- przy tych słowach poderwał się z krzesła. Musiałam mieć bardzo smutną minę, bo dodał- ale mam wrażenie, że jeszcze się spotkamy. Nie przejmuj się, wkrótce zrozumiesz co się tu dzieje. - Rzucił banknoty na stolik, szybko się uśmiechnął i zniknął za drzwiami.
Pięknie, wszyscy wokół zdawali się wiedzieć o co chodzi tylko ja nie. W dodatku kelnerka zabierając rachunek spojrzała na mnie z politowaniem. Musiało to wyglądać jak kiepska randka.
Czerwona jak burak zabrałam swoje rzeczy i zostawiłam prawie nietkniętą latte na ladzie. Jared przy okazji zapłacił i za mnie.
Gdy wyszłam na zewnątrz, zimny porywisty wiatr potargał mi włosy. Może jeszcze do mnie nie dotarło, że moje życie diametralnie się zmieniło, ale w tej chwili potrzebowałam tylko ciepłej kąpieli i łóżka.

piątek, 14 listopada 2014

Zwiastun opowiadania

Hej!
Zapraszamy Was do obejrzenia zwiastunu naszego bloga :)
Mamy nadzieję, że Wam się spodoba. 
Dajcie znać co sądzicie ;)
Pozdrawiamy!
Autorki <3



poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział czwarty- Annabeth


To postać z Central Parku. A te dziewczyny też tam były i może wiedzą coś o tym dziwnym tatuażu. Biegłam ile sił w nogach, a moje botki na obcasie dodatkowo utrudniały mi zadanie. Było już dość ciemno, zimny wiatr uderzał mnie w twarz, a sweter, który miałam na sobie nie chronił mojego ciała przed mrozem. Ludzie patrzyli na nas jak na wariatki, kiedy przemykałyśmy koło nich. Skręciłyśmy w ciemną uliczkę. Ślepy zaułek. Osoba stojąca przed nami miała na sobie długi, czarny płaszcz i kaptur zarzucony na głowę. Wcześniej wydawała mi się wyższa i potężniejsza.
-Nie masz, dokąd uciec! Wyjaśnisz mi teraz, co to oznacza.- Wyciągnęłam w jego kierunku prawą rękę, pokazując znak. Tajemnicza postać odwróciła się i stała teraz twarzą do nas. Zdjęła kaptur, a naszym oczom ukazała się niska staruszka o szarych włosach i ziemistej cerze. Stałam osłupiała. Jak to możliwe, że starsza pani przemieszczała się w tak szybkim tempie?
-Spokojnie dziewczęta odpowiem na wszystkie wasze pytania. Ale najpierw zapraszam was na herbatę. Musicie się ogrzać.-Otworzyła metalowe drzwi, prowadzące do pomieszczenia, z którego sączyło się ciepłe światło i zapach cynamonu. Zerknęłam niepewnie na towarzyszki. -Idziecie?- zapytała uprzejmie staruszka. Brunetka ruszyła w stronę drzwi, więc zrobiłam to samo, a za mną podążyła też dziewczyna o ciemnoblond włosach. Kiedy przekroczyłam próg uderzyła mnie fala ciepła.  -Rozgośćcie się, a ja wstawię wodę na herbatę- Kobieta wprowadziła nas do przytulnego salonu. Na ścianach, pokrytych lawendową farbą, stały regały z najróżniejszymi klamotami. Były tam szklane kule, książki, pierścionki, kubki, porcelanowe figurki, stare zabawki i wiele innych drobiazgów. Na środku pokoju stała duża, biała sofa i taki sam fotel, nakryte ciemnozielonymi kapami i stolik do kawy, na którym stał wazonik z przebiśniegami. Rozejrzałam się po pokoju i przejechałam palcami po okładkach książek, których tytuły napisane były w dziwnym, nieznanym mi języku.
-Hej. Spadajmy stąd.- Odezwała się brunetka -Ta babcia wydaje mi się dziwna.-Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
-Jak to? Nie chcesz się dowiedzieć, co działo się wczorajszej nocy? Ja pamiętam tylko ją i was. W dodatku rano budzę się z tym piekielnym tatuażem... To też jest dziwne, nie uważasz? Nie wyjdę z stąd bez wyjaśnień. -Odpowiedziałam jej. Staruszka weszła do salonu z tacą, na której stał dzbanek, porcelanowe filiżanki i talerzyk z cynamonowymi ciasteczkami.
-Dziewczęta. Spokojnie. Zaraz dostaniecie odpowiedzi na dręczące was pytania. Usiądźcie.- Wskazała kanapę. Stałam niewzruszona, kiedy dziewczyny zajęły miejsce.
-Jak mam być spokojna? Przed chwilą podpaliłam szkołę!- wyrzuciłam z siebie.
-T-to byłaś Ty?- spytała ta o ciemno blond włosach. -Ale jak…?- spojrzała ze strachem na staruszkę.
-Annabeth.-Kobieta zwróciła się do mnie -Usiądź. Zjedz ciasteczko.
-Nie chcę żadnego cholernego ciasteczka!- Krzyknęłam i w tej samej chwili zasłony stanęły w ogniu. Pozostałe dziewczyny krzyknęły przerażone. Ze strachem spojrzałam na swoje ręce.  -Co się ze mną dzieje?- Zapytałam drżącym głosem. Kobieta machnęła od niechcenia ręką i płomienie zniknęły.
-Wszystko po kolei. Ja jestem Elenor. Ty-Wskazała na brunetkę -jesteś Amelia. A Ty to Courtney.- Kiwnęła głową w stronę blondynki. -No I jeszcze Annabeth.- Podała mi filiżankę z gorącą, jak mniemam, herbatą.
-Skąd nas pani zna?- zapytała Amelia.
-Obserwuję was od zawsze. To moje zadanie.- Elenor nasypała cukru do swojej filiżanki.
-Czemu?- zapytałam bezczelnie.
-Nie jesteście zwykłymi dziewczynami. A ten świat kryje w sobie wiele niespodzianek i rzeczy, o których wam się nie śniło.- upiła łyk herbaty -Wierzycie w istoty nadnaturalne?- zapytała.
-Wampiry, wilkołaki i te sprawy? Jasne, że nie.- Odpowiedziała Courtney.
-Więc powinnyście zacząć. Widziałyście, co zrobiła Annabeth. Wam też z pewnością przytrafiły się dziwne rzeczy. Od wczoraj musiały. Wasze siedemnaste urodziny nadeszły, a wasza natura powoli się ujawnia.- Kobieta przebiegła po nas wzrokiem i zatrzymała się na mnie. -Annabeth Underwood. To co stało się wczoraj w nocy, pożar… Wiem, że jesteś przerażona… Ale też niezwykle potężna. Z resztą nie dziwię się. To jest zapisane w genach.-wskazała mój nadgarstek -Piękna bransoletka. Po babci, prawda?
-O czym pani mówi? Zna pani moją babcię?- kobieta pokiwała głową.
-Oczywiście, że tak. Twoja babka, Beatrice, jest Najwyższą. Przywódczynią aniołów. Budzi respekt także u przedstawicieli innych gatunków,bo jest też przewodniczącą Rady, która decyduje o wszystkim, co tyczy się stworzeń nadnaturalnych. To był dla niej wielki cios, gdy musiała pozbawić skrzydeł Elizabeth, Twoją matkę. Twoi rodzice są znani całej naszej społeczności. Postawić się Najwyższej Archanielicy to jest coś. Beatrice wybrała dla Twojej matki wspaniałego męża. Potężnego archanioła, niestety była ona już zakochana w innym aniele, Twoim ojcu. Uciekli razem, a dowiedziawszy się o tym, Beatrice musiała ukarać ich oboje. Dla przykładu, inaczej straciłaby w oczach przywódców innych ras. To nie była łatwa decyzja, wątpię też czy była słuszna, lecz moje zdanie jest tu najmniej istotne. Od tamtej pory twoi rodzice mieszkają na ziemi. Wiedzieli jednak, że pewnego dnia będziesz musiała zająć miejsce Beatrice. Twoja babka rządzi już bardzo długo. Anioły rodzą się i przez pierwsze 17 lat życia rozwijają jak ludzie, ale później starzeją się dużo wolniej. Beatrice została Najwyższą w wieku 800 lat. A wyglądała jak 20 latka.-Wstałam, bo nie mogłam dłużej słuchać tych głupot.
-Niech pani przestanie wmawiać mi te bzdury! Nie istnieje coś takiego jak świat nadnaturalny albo anioły!- Elenor zlustrowała mnie wzrokiem.
-Słońce. Masz dużo wątpliwości, lecz one z czasem miną. Usiądź. A więc, na czym stanęło? Ach tak! Konflikty między gatunkami zaczęły się zaostrzać. Wszyscy zarzucali Aniołom, że działają jedynie na swoją korzyść, nie licząc się z innymi. Zaczęły się walki o terytorium, wpływy, przywileje… Nastała wojna. Wasz gatunek zyskał wielu wrogów. Pewne jest, że pierwszą osobą, którą będą chcieli zabić jest Najwyższa i jej następczynie. Twoja matka nie może zasiąść na czele Rady, ponieważ jest Upadłą Anielicą, nie ma skrzydeł. To powoduje z Ciebie ruchomy cel. Rodzice postanowili nie mówić Ci o tym dla Twojego dobra. Chcieli Cię w ten sposób chronić.
-Skoro tak, to czemu pani mi to wszystko opowiada?- Zapytałam skołowana.
-Nie robiłabym tego gdyby nie znak.- Elenor wzięła mnie za prawy nadgarstek. -To jest znak Nieobliczalnych. Widziałaś go już przedtem, prawda? Pojawiał się znikąd. Przepowiednia mówi, że przedstawicielki 3 najbardziej nienawidzących się gatunków wpłyną na bieg wydarzeń. Zapobiegną zagładzie ludzkości, albo ją spowodują. Każda z Nieobliczalnych ma ogromną moc. Ty Annabeth, jako Anielica jesteś silniejsza, szybsza i zwinniejsza niż normalni ludzie. Posiadasz też rzadką moc. Twoje silne uczucia przekształcają się w energię, która uchodzi do świata w postaci ognia, innymi słowy możesz sprawić, że ogien pojawi się znikąd. Z czasem nauczysz się to kontrolować. -Chciałam coś powiedzieć, ale Elanor już mnie nie słuchała. Chyba uważała, że tyle wyjaśnień mi na razie wystarczy. Myliła się. Chciałam wiedzieć więcej. Chciałam wiedzieć wszystko. Nigdy w życiu nie uwierzyłabym w te bujdy... Gdyby nie pożar…
-Amelia Hyacinth. Wczoraj nie miałaś zbyt dobrego dnia, prawda? Twój przyjaciel zachował się podle.-dziewczyna była widocznie zaskoczona. -Jak mają się twoi opiekunowie? Czy wiedzą, co się z Tobą dzieje?
-Ach, ja też pewnie mam magiczną moc i urodziłam się wieki temu...-Ironizowała Amelia.
- Może nie wieki.- Elenor zamyśliła się. Patrzyła w jakiś punkt gdzieś za mną. Odwróciłam się, żeby zobaczyć ,o co chodzi, lecz nic nie ujrzałam.  Po chwili kobieta ocknęła się z transu.- Ty także posiadasz moc dziecino. Wkrótce zaczniesz się zmieniać, będziesz widziała historie innych, będziesz czuła to, co oni... Kobieta zmienną jest… A ty… A ty jesteś na to niezbitym dowodem.- Powiedziała, uśmiechając się z żartu, który tylko ona rozumiała. - Czeka cię równie ciężka droga, co twoje znajome.- Mówiąc to spoważniała- Nadchodzi niebezpieczeństwo. Niedługo stawisz czoło swoim lękom, poznasz prawdę o swoim dziedzictwie, krew spotka krew.- Elenor mówiła coraz szybciej.
-Hahhahaha- spojrzałam na Amelia ze zdziwieniem. Dziewczyna wybuchła niepochamowanym chichotem. Starsza kobieta spojrzała na nią spode łba i machnęła ręką.
- Jak chcesz, dziecko, ale zapamiętaj dobrze moje słowa, bo nigdy więcej już ich nie powtórzę.- W końcu spojrzała na Courtney.
-Courtney Brown, a ty zauważyłaś już jakieś zmiany? Widzę, że dar siły już powrócił. Nie martw się reszta mocy przyjdzie z czasem.- Podsunęła jej filiżankę z już nieco chłodną herbatą.
-Słucham? O czym Pani do cholery mówi? Jakie dary?- zapytała zirytowana.
-Możliwość uleczania, przewidywanie przeszłości, wizje. Możliwe, że z czasem będzie tego więcej. Ty kochanie jesteś medium.- Elenor powiedziała to z taką nonszalancją, jakby mówiła o pogodzie panującej za oknem. -Urodziłaś się w 1613r. w Wiedniu w Austrii. Nadano Ci imię Marie Katharina Angerger. Jako córka władcy czasu i medium stałaś się nieśmiertelna, jak cała Twoja rodzina. Dużo podróżowaliście, bardzo rzadko zagrzewaliście miejsce. Ale w 1661r. Coś się zmieniło...Poznałaś mężczyznę. Na imię miał James i był najlepszym przyjacielem twojego brata. Zakochałaś się w nim od pierwszego wejrzenia. Dodam, że jemu też nie byłaś obojętna. Byliście bardzo szczęśliwi. Niestety wtedy Ty to zobaczyłaś. Widziałaś wszystkie skutki i przyczyny wojny, długo przed jej rozpoczęciem. Wiedziałaś bardzo dużo i to było za dużo informacji do trzymania w sekrecie, więc podzieliłaś się nimi z osobami, którym najbardziej ufałaś: ze swoim bratem, narzeczonym i przyjacielem Anthony’m. Jednak potem ktoś się o tym dowiedział... Ktoś rządny władzy. Ktoś, kto od zawsze chciał mieć cały świat u swych stóp.
-To ten ktoś, z kim mamy stoczyć walkę? Tak? – Amelia, już opanowana, spojrzała na Elenor.
-Tak,a rodzice Mar...Courtney oskarżyli o to James’a i Anthony’ego. Zakazali Ci się z nimi kontaktować, ale aby się zabezpieczyć dodatkowo rzucili na Ciebie zaklęcie zapomnienia i fałszywej tożsamości. Dlatego nie pamiętasz niczego z przeszłości.
-To nie możliwe! Urodziłam się w 1996r. tutaj w Nowym Jorku... Przecież doskonale pamiętam przedszkole, wszystkie przedstawienia szkolne, wyjścia z rodzicami, każde święta. Pamiętam jak rosłam razem z Jaredem, pamiętam rozwód, narodziny Lily…To przecież nie mogą być kłamstwa.- Dziewczyna miała rozbiegany wzrok. Najwyraźniej trawiła wszystkie otrzymane dziś informacje.
-Twój ojciec naprawdę zdradził twoją mamę i przygarnął Lily. Ale skąd wiesz, że reszta to prawda? –Courtney gwałtownie wstała, a na podłogę kapały łzy.
-Oni by mi tego nie zrobili! Nigdy! –Krzyknęła przez łzy i wybiegła, trzaskając drzwiami.       
 –Mhm- odchrząknęła Amelia –Ja chyba też już pójdę. Nie chcę pani urazić, ale to wszystko, o czym nam pani opowiadała jest… Niemożliwe.- Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. –Do widzenia.- Pożegnała się i szybko wyszła z mieszkania.
-Annabeth. -Zwróciła się do mnie kobieta. –Wiem, że zasiałam u Ciebie ziarno niepewności. Wiem też, że mi wierzysz. To wszystko, co się wam przytrafiło i to, co tu usłyszałaś jest prawdziwe. Mam jedynie nadzieję, że nie sprowadzę na Ciebie zbyt wielu nieszczęść moja droga.- Poklepała mnie po dłoni-No, ale na Ciebie już czas.-Wstałam i pokiwałam głową.
-Racja. Przepraszam za zasłony.
-Nie martw się. Wszystko w porządku.- Odwróciłam się by wyjść, gdy nagle kobieta chwyciła mnie za ramie.

-Uważaj na siebie. Osób takich jak Ty jest wokół Ciebie dużo więcej, niż myślisz.

piątek, 17 października 2014

Rozdział czwarty - Courtney

Otworzyłam szeroko oczy leżałam w swoim łóżku. Jak to możliwe? Powoli ściągnęłam koc, który okrywał moje ciało.Przecież ta postać...Te dziewczyny...Jake...James...Zrobiło mi się słabo.Szybko udałam się do łazienki i obmyłam twarz zimną wodą. Związałam włosy i na szyi zobaczyłam znak. Znak, który prześladował mnie od miesięcy. Przerażona chwyciłam za gąbkę i starałam się to zetrzeć. Po wielu próbach zrezygnowałam,szybko zmieniłam ubranie i zbiegłam ze schodów.-Jared? –Weszłam do pustego salonu,na stole walała się ogromna masa poczty. Zaczęłam ją przeglądać aż trafiłam na kopertę zaadresowaną do mnie.Była cała czarna z wygrawerowanymi złotymi literami „Szanowna Panna Brown” W środku znajdowało się zaproszenie „Mamy zaszczyt zaprosić Courtney Amandę Brown wraz z osobami towarzyszącymi na bal maskowy „Bez twarzy” Obowiązkowy strój wizytowy i maska. Adres i dokładną datę znajdziecie na drugiej stronie zaproszenia”-Hej skarbie wszystko w porządku? –nagle zobaczyłam ojca siedzącego na fotelu.-Wiesz gdzie jest Jared? –spytałam odwracając wzrok-Wyszedł jakąś godzinę temu na zajęcia,czego potrzebujesz skarbie? –spojrzał na mnie z pod gazety-Tabloidy wszystko wynajdą aby uprzykrzyć mi życie. -Zamknął „New York Timesa” i położył gazetę górą głównym artykułem „Czyżby Andrew Brown tracił poparcie?”-Taki już los polityka...-uśmiechnęłam się i szybko rozpuściłam włosy.-Co to jest? –Tata wstał i odgarnął mi włosy spojrzał na znak zdezorientowany –Skąd go masz?-Nie ważne –wyrwałam się -Odpowiadaj jak do Ciebie mówię –złapał mnie za nadgarstek i mocno przycisnął – Skąd go masz? -Nie wiem! –Krzyknęłam-Courtney! Nie kłam! –Chwycił mnie jeszcze mocniej-Puszczaj! To boli! –Krzyknęłam i odepchnęłam ojca z całej siły. Zrobiłam to tak mocno,że odbił się ściany i upadł na ziemię. Złapałam za torbę i wybiegłam z domu złapałam taksówkę i szybko zadzwoniłam do brata. -Proszę odbierz! Jared odbieraj –mówiłam sama do siebie. -Tu poczta głosowa nagraj wiadomość po usłyszeniu sygnału... -Jared potrzebuję twojej pomocy. Nie wiem co się dzieje proszę odbierz mnie po szkole.                                                                                          ***
-Więc, jeśli zbierzemy odpowiednie środki do 15 stycznia to będzie możliwość na współpracę z miejskim domem kultury. Tak? –Katie siedziała obok mnie na godzinie wychowawczej -Yhym...-nie mogłam przestać myśleć o tym, co wydarzyło się w domu. Jak ja to zrobiłam? O boże mam przerąbane.-Słuchasz mnie w ogóle?–Jęknęła -Tak,Tak 15 maja...-Styczeń! Co się z tobą dzieje? –Złapała mnie za twarz i obróciła ją w moją stronę -Wszystko w porządku po prostu źle spałam...-Nagle rozległ się alarm przeciwpożarowy wszystkich ogarnęła panika i zaczęliśmy wybiegać z sal.Nauczycielka ledwo, co zdołała ogarnąć całe towarzystwo.Udaliśmy się na miejsce ewakuacji.Jedno ze skrzydeł szkoły zaczęło płonąć. Zaczęłam się rozglądać wogół,wszędzie jeździły karetki i straż pożarna. -Gdzie Jake i Caroline? –Zaczęłam drżeć ze zdenerwowania–A jeśli coś im się stało? -Na pewno są cali i zdrowi...Spójrz! Caroline –szybko podbiegłyśmy do naszej przyjaciółki,która siedziała w ambulansie.-Wszystko w porządku? Jesteś cała? –Katie zrobiła się blada.-Tak nawdychałam się trochę dymu –uśmiechnęła się i podziękowała ratownikowi za wodę.-Widziałaś Jake’a? –spytałam łapiąc ją za rękę -Nie,ale chyba ostatnio rozmawiał z ...-przegryzła wargę -Courtney! –Jake podbiegł do mnie,a ja rzuciłam się mu w ramiona i mocno go przytuliłam.-Jesteś cała i zdrowa?-Na szczęście tak,a co z tobą?-Cieszę,że nic Ci się nie stało –uśmiechnął się i przytulił mnie jeszcze bardziej.-Z drogi –nagle usłyszałam znajomy głos-Court! –Jared odepchnął Jake’a i przytulił mnie do siebie.-Wszystko w porządku? Co się dzieje? Dlaczego miałem Cię odebrać po zajęciach? –Spojrzał na mnie z troską w głosie.Obok niego stała dziewczyna bardzo podobna do...O cholera! –pomyślałam -To ty...To ty byłaś wczoraj w Central Parku...-powiedziałam i spojrzałam na nią. Dziewczyna przytaknęła mi. Jared spojrzał się na mnie znacząco.Natychmiast rzuciła mi się w oczy rudowłosa dziewczyna,podbiegłam do niej a wraz za mną brunetka.-To ty…? –spytałam wyraźnie przyglądając się jej.-To byłyście wy? Czyli to jednak prawda...-odrzekła spoglądając w dół. Spojrzałam na rudowłosą dziewczynę tuż za nią stała ta tajemnicza postać ze wczorajszego wieczoru. Przez dłuższą chwilę przyglądała się nam a następnie zaczęła biec w stronę świateł drogowych.-Czekaj! –Krzyknęła brunetka i pobiegła za nią to samo uczyniłam ja i kolejna towarzyszka.


sobota, 20 września 2014

Rozdział trzeci- Amelia



-Panno Hyacinth, jeżeli natychmiast się panna nie ogarnie, wstawię jedynkę. Zrozumiano?
Srutututu pomyślałam z rozdrażnieniem, ale posłusznie podniosłam się z pozycji leżącej na bardziej uprzywilejowaną i skierowałam swój wzrok na panią Howard.
-Przepraszam, to się nie powtórzy. – oznajmiłam, starając się jednocześnie nie mrużyć oczu.
Ostatnia noc była przedziwna. Niewiele z niej zapamiętałam. Beznadziejną imprezę urodzinową, Central Park, jakieś dziewczyny, postać w pelerynie. Nawet nie wiem jak udało mi się wrócić do domu, a już tym bardziej dotrzeć się na czas do szkoły. Z resztą czułam się też nie najlepiej. Byłam rozstrojona, głowa mi pękała i przez cały czas miałam wrażenie, że zapomniałam o czymś ważnym.
W klasie rozległy się pojedyncze śmiechy. Wszyscy wiedzieli, że moje deklaracje poprawy niewiele znaczyły. Nie raz się już zdarzało, że przychodziłam do szkoły po kacu – a tak właśnie się czułam. Dziwnym trafem zawsze trafiałam na lekcje historii. Jestem ciekawa jaką ocenę z zachowania pani Howard wystawi mi na koniec roku. Nauczycielka przestała mnie męczyć, na szczęście znalazła sobie inną ofiarę- rudego kolegę, który zdaje się znajdował się w gorszym stanie niż ja.
Gdy rozległ się dzwonek pognałam do łazienki. Opłukałam twarz zimną wodą i przeczesałam włosy. Coś dziwnego się ze mną działo. Koniec wczorajszego wieczoru i dzisiejszy ranek były dla mnie jak czarna dziura. Dopiero teraz, tak naprawdę, mogłam dokładniej przyjrzeć się sobie w lustrze. Na szczęście nie wyglądałam aż tak źle. Właśnie poprawiałam beżowy sweter, gdy zauważyłam coś dziwnego. Na lewym boku, tuż nad sercem znajdował się dziwny znak. Wyglądał jak tatuaż. Potarłam go palcem, w nadziei, że da radę się zetrzeć. Nic z tego. Spróbowałam jeszcze parę razy, ale w końcu podciągnęłam sweter wyżej.
„Cholera, Ed mnie zabije” szepnęłam do siebie. „Cholera, cholera, cholera”.
Chwili robienia tatuażu na pewno bym nie przeoczyła. No chyba, że ktoś by mnie porządnie upił lub podał silne leki nasenne. Tyle, że po takim zabiegu, powinnam mieć chociaż jakiś ślad. Małe zaczerwienienie. W tym momencie do łazienki wparowała grupka rozchichotanych dziewczyn. Otaksowały mnie wzrokiem i wróciły do swoich ploteczek. Przewróciłam oczami. W tej szkole zdecydowanie byłam duchem. Zwykłą dziewczyną, z którą czasem można było zagadać o lekcje albo o jakieś pierdoły, nic specjalnego. Hah! Gdyby wszyscy wiedzieli, że wychowują mnie geje, mam rożne wizje, spotykam dziwnych ludzi i na mojej skórze pojawił się tatuaż… sam się pojawił… no, ale cóż. Nie miałam zamiaru z kimkolwiek się tym dzielić.
Poprawiłam jeszcze tusz, posmarowałam wazeliną wysuszone usta i opuściłam damską łazienkę. Jeżeli choć przez chwilę sądziłam, że ten dzień skończy się normalnie, to grubo się myliłam.
Kłopoty nadeszły podczas przerwy na lunch. Byłam głodna, ale najpierw chciałam skoczyć do automatu po puszkę coli.
Kolejka do automatu była naprawdę imponująca. Westchnęłam z rezygnacją. Równie dobrze mogłam napić się wody z kranu. Znowu pognałam do łazienki. W środku natrafiłam na dość niezręczną sytuację. Jakaś dziewczyna potwornie szlochała w kabinie obok. Miałam miękkie serce, wiedziałam, że to kiedyś wepchnie mnie w kłopoty. Do tej pory nie wiem jak to się stało, że utknęłam w łazienkowej kabinie z gotką o imieniu Zoe.
Zaproponowała mi szluga ,odmówiłam, po czym zaczęła znowu szlochać. W przerwach od płaczu wyjaśniła mi- bełkotem, o co chodzi. Jak tylko usłyszałam słowo chłopak, zaczęłam potakiwać ze zrozumieniem głową. Nie zdążyłam wysłuchać historii Zoe do końca, ponieważ jej słowa zagłuszył ryk alarmu.
Spojrzałyśmy po sobie zdziwione. Złapałam ręką za klamkę kabiny. Drzwi nie ustąpiły.
Sprawdziłam zamek. Nic.
- Jezu. Może ja spróbuje.- Mruknęła Zoe.
Tym razem ona szarpała się z klamką. Alarm wył nadal. Słyszałam też stłumione krzyki.
- Niech to szlag! Zatrzasnęłaś drzwi. Zoe spojrzała na mnie ze złością. Wyglądała śmiesznie,
rozmazany tusz spowodował, że przypominała pandę.
- Ja zatrzasnęłam?!- świetnie, tyle, jeżeli chodzi o wdzięczność za to, że chciałam jej pomoc.
Zaczynałyśmy obie wpadać w panikę.
Ona darła się wzywając pomocy, ja starałam się wspiąć po kiblu i wyjść górą.
Niestety byłam zbyt niska. Nie dałam rady podciągnąć się, żeby wejść na ścianę kabiny. Sytuacja była po prostu śmiesznie absurdalna. W całej szkole wył alarm. Nie wiadomo co się stało. Wszyscy pewnie opuścili budynek, a ja tkwiłam w toalecie razem z szaloną gotką, która z wściekłością napierała na drzwi.
- Przestań i chodź tu do mnie. Może obie postaramy się wydostać górą- poradziłam jej,
roztrzęsionym głosem. Była znacznie wyższa ode mnie. Musiałam się przesunąć, żeby zrobić jej miejsce. Zoe z sapnięciem podciągnęła się i przerzuciła nogi na drugą stronę kabiny. Usłyszałam łoskot i przekleństwo. Była już po drugiej stronie. Mogła wyjść na wolność.
- Hej! A co ze mną? – zawołałam.
-Przecież cię nie zostawię.- odkrzyknęła.
Po chwili znów ujrzałam jej głowę znad drugiej kabiny. Wyciągnęła do mnie ręce i mozolnie starała się mnie podciągnąć do krawędzi. Udało się. Przerzuciłam nogi, skoczyłam i wylądowałam na podłodze. Od siły uderzenia zapiekły mnie stopy. Alarm wył i wył.
Zoe już nie było. Wybiegła pierwsza z łazienki. Nie winiłam jej, przecież mi pomogła.
Sama też prędko się pozbierałam i z impetem wypadłam na korytarz. Od razu poczułam smród spalenizny. W moje nozdrza wdał się dym i zaczęłam kasłać. Był pożar. Zraszacze powinny działać i spryskiwać korytarze, ale nic takiego się nie działo.
Słyszałam syreny. Powoli ruszyłam przed siebie, starając się jak najniżej trzymać głowę. Dym był dosłownie wszędzie. Wreszcie zobaczyłam drzwi stołówki. Tam znajdowało się wyjście na
dziedziniec. Po drodze spotkałam może ze dwie osoby, żadna nie zwróciła na mnie uwagi.
Gdy byłam już w stołówce osunęłam się na podłogę. Zrobiło mi się czarno przed oczami.
Wszystkie dźwięki stały się przygłuszone, odległe. Do środka wkroczyli chyba strażacy, nie
widziałam dokładnie. Ktoś podniósł mnie z ziemi i wyniósł na zewnątrz. Wszędzie kręcili się uczniowie i nauczyciele. Czyjeś silne ramiona zaniosły mnie do karetki, gdzie błyskawicznie podano mi tlen. Wreszcie mogłam zobaczyć mojego wybawcę.
Miał kasztanowo- złote włosy, piwne oczy, czarne, gęste rzęsy… byłam tak zamroczona, że wydawało mi się, że widzę anioła. Chłopak był wyraźnie starszy ode mnie. Rozmawiał z ratownikiem, jednocześnie uważnie mi się przyglądając.
- Dziękuje – wydusiłam, gdy odjęłam od ust maskę z tlenem.
- Co u licha robiłaś jeszcze w szkole? Nie słyszałaś alarmu?- miał miękki, przyjemny głos.
- To długa historia- byłam zażenowana. Jeszcze mi brakowało, żeby ktoś się dowiedział, że utknęłam w łazience. – Co się stało? Jak wybuchł pożar?
- Nie mam pojęcia. Przyjechałem po siostrę. Nigdzie nie mogę jej znaleźć. Już udało mi się ominąć strażaków i wbiec do szkoły innym wejściem, gdy zobaczyłem ciebie. Nie mogłem cię zostawić- mówiąc to rozglądał się niespokojnie.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Twojej siostrze na pewno nic jej nie jest. Tylko ja jestem takim pechowcem. – odparłam starając się jakoś pocieszyć chłopaka.
- Zostawię cię tutaj, ok? Muszę ją odnaleźć.
- Właściwie, to czuję się już lepiej. Pomogę ci szukać.– Czułam, że zwykłe słowa wdzięczności nie wystarczą. Ten chłopak wyniósł mnie z płonącej szkoły. Byłam mu coś winna.
Przez chwilę widziałam, że się waha, ale w końcu razem przedzieraliśmy się przez tłum przerażonych nastolatków.

sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział trzeci-Annabeth


Dryń! Dryń! Dryń! O nie… Zakryłam bolącą głowę poduszką, jednak ten potworny dźwięk nadal drażnił moje biedne uszy. Dryń! Dryń! Dryń! Po omacku szukałam budzika, by móc jeszcze chwilę pospać. Nagle zapadła cisza, ale to nie ja wyłączyłam alarm.
-Wstawaj śpiochu!- usłyszałam denerwująco donośny głos Carrie. -Jest 8.00. Za półtorej godziny musimy siedzieć grzecznie w ławkach.- Westchnęłam i usiadłam. Ból głowy był tak silny, że zrobiło mi się czarno przed oczami. Miałam chyba największego kaca w dziejach…  Ale przecież nie wypiłam wczoraj aż tak dużo… 
-Hej, Car… Co ja wczoraj robiłam…? Czuję się jakby ktoś mnie rozjechał…- przyjaciółka popatrzyła na mnie z politowaniem.
-Jak się ma słabą głowę, to nie powinno się tyle pić.- Zaśmiała się i zaczęła grzebać w mojej toaletce, poszukując kosmetyków. Jak to możliwe, że jest już ubrana i nie ma kaca po imprezie? Wydawało mi się, że to ona była bardziej pijana. Ostatnie, co pamiętam to pakowanie rzeczy do taksówki… Mój spacer po Central Parku… Ta ciemna postać… I dwie dziewczyny, które już chyba kiedyś widziałam… Ale jak ja…?
-Ale jak ja wróciłam do domu? Przecież…- Carrie nie pozwoliła mi dokończyć.
-Wróciłyśmy razem taksówką. Serio nie pamiętasz?- przez sekundę pomyślałam, że coś przede mną ukrywa, ale szybko oddaliłam tę myśl.
-Skoro tak mówisz…- wstałam i powlokłam się do łazienki. Stanęłam przed lustrem i odgarnęłam włosy z oczu. Czułam, jakbym patrzyła na siebie po raz pierwszy. Coś się we mnie zmieniło… Nagle zobaczyłam coś czarnego na wewnętrznej stronie prawego nadgarstka. Pod bransoletką od rodziców, widniał czarny symbol. Ten sam, który od jakiegoś czasu mnie prześladował. Przerażona zaczęłam myć ręce, ale to nic nie dało. Chwyciłam gąbkę i tarłam chropowatą częścią, mając nadzieję, że to tylko marker. Jednak i to nie pomogło. Może znów tylko ja go widzę? To wytwór mojej wyobraźni… Stwierdziłam, że to bardzo możliwe, więc umyłam się i ubrałam. Wyszłam z łazienki i poczułam zapach smażonego boczku. Skuszona zapachem, zajrzałam do kuchni. Carrie przygotowywała śniadanie. Już chciałam sięgnąć po mój talerz, kiedy coś kazało mi się powstrzymać. No tak. Dwa dni pod rząd mam sobie pozwalać na takie tuczące posiłki? Nie ma mowy. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam jogurt naturalny. Do tego musli i powinno starczyć do 17.
-Hej! Ja się tak staram, a Ty wybierasz jakiś nędzny jogurt? Pfeciesz to nafet nie ma smaku.- Powiedziała z pełną buzią moja przyjaciółka.
-Nieprawda! To jest naprawdę dobre!- powiedziałam z, największym na jakie mnie było stać, przekonaniem. Jadłyśmy w milczeniu gdy nagle Carrie pobladła. Przełknęła ślinę i popatrzyła na mój nadgarstek.
-Co to jest?- chwyciła moją dłoń, wytrącając mi z niej łyżkę. Wydawała się zdenerwowana.
-Ty… Ty to widzisz?- pytanie zabrzmiało idiotycznie, więc szybko dodałam. -To nic. Już od dawna chciałam mieć tatuaż i oto on.- Wyślizgnęłam rękę z jej dłoni.
-Nie mówiłaś mi o nim wcześniej.- Carrie zrobiła się podejrzliwa.
-Jakoś nie było okazji.- Dziewczyna spojrzała w okno wyraźnie nad czymś się zastanawiając. -Czemu tak zareagowałaś? Przecież sama chciałaś mieć coś podobnego. Wiesz, co oznacza?- Carrie przeniosła wzrok na mnie.
-Nie. Jasne, że nie.- Zapadła krępująca cisza -No dobra, musimy się zbierać.-Wzięła swój talerz i włożyła go do zmywarki. Ja tylko niewyraźnie się uśmiechnęłam i wróciłam do konsumpcji otrębów i suszonych owoców.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Przez resztę poranka Carrie zachowywała się jakby nigdy nic.  Ja jednak czułam, że moja przyjaciółka wie coś na temat tego dziwnego znaku. Postanowiłam, że podczas przerwy na lunch pójdę do biblioteki, żeby trochę poszperać na jego temat. Usiadłam przy biurku schowanym za regałami z poukładanymi, szkolnymi albumami. Odpaliłam komputer i wpisałam w Google hasło ‘alfabet grecki’. Nie znalazłam jednak nic, co mogłoby przypominać mój dziwny tatuaż. Na znak japoński, ani chiński mi to nie wyglądało. Odgarnęłam włosy z twarzy. Nagle za moimi plecami usłyszałam znajomy głos.
-Tu jesteś.- Odwróciłam się i zobaczyłam Daniela. Stał, nonszalancko opierając się o jeden z regałów.
- Czego chcesz?- zapytałam lodowatym tonem i wbiłam wzrok w monitor.
-Chciałem złożyć Ci życzenia urodzinowe.- Parsknęłam pogardliwym śmiechem, a on podszedł bliżej.
-Chyba trochę się spóźniłeś.- Zaczęłam zbierać swoje rzeczy, ale Daniel złapał mnie za rękę.
-Ann, przepraszam. Po prostu byłem zbyt zajęty przygotowaniami do urodzin Courtney i jakoś mi wyleciało z głowy…- wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku i szybko się podniosłam.
-Czy ja już się dla Ciebie nie liczę? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.- Chciałam na tym skończyć, lecz mój język już mówił dalej. -Co ona takiego ma, czego mi brakuje? Jestem idealną dziewczyną! Czego chciałeś więcej?- wykrzyczałam mu prosto w twarz.
-Ja też myślałem, że się przyjaźnimy. Ale Ty chyba nie jesteś na to gotowa.- odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia.
-Zobaczysz. Jeszcze do mnie wrócisz!- miałam mocno zaciśnięte pięści, a wściekłość i żal rozsadzały mnie od środka. Nagle poczułam smród dymu. Sterta gazet leżących w pobliżu stanęła w ogniu.

-O boże!- krzyknęłam -Pali się!