.tabs-outer {border-style: solid;}

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział szósty- Amelia

Wpatrywałam się w swój telefon,zupełnie jakby znał odpowiedzi na wszystkie moje pytania. W telewizji jakaś pogodynka wygłupiała się próbując przekonać widza, że następne dni będą tylko cieplejsze. Akurat! Zdążyłam kupić kolejną parę rękawiczek, jeszcze cieplejszą, grubszą od poprzedniej, a po powrocie do domu miałam sine palce. Policzyłam cicho do dziesięciu. Co ja najlepszego wyrabiałam? Zadzwoniłam do brata Courtney, na dodatek już po pierwszym sygnale nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Był czymś zdenerwowany i czułam, że się naprzykrzam.
Głupia. Głupia. Głupia. Schowałam twarz w dłoniach. Czułam wstyd, ale jednocześnie byłam podekscytowana. Zaprosił mnie do restauracji. Na kolację. Może nie pójdę na bal sama?
Ale co na to Courtney? Nie wydawało mi się, żeby to miało nas zbliżyć. Od pożaru jej nie widziałam, mieliśmy tydzień wolnego od szkoły, a poza nią nie było okazji się spotkać. Jednak Jared był zbyt przystojny i miły, że nie mogłam tego sobie odpuścić.
                                                     ***
Następnego dnia rano już ubrana podreptałam do kuchni, gdzie Ed szykował jajecznicę.
- Cześć, skarbie. Wybierasz się gdzieś dzisiaj? - Miał taką śmieszną minę, gdy gotował. Zupełnie jakby rozbijanie jajek na patelni było sprawą wagi państwowej.
- Spotkam się tylko z kimś na mieście i może wstąpię do biblioteki.
Uniósł brwi do góry.
- To ktoś fajny?
- Eee, nie.- Nie zamierzałam mu powiedzieć, że idę się spotkać z chłopakiem, który ma odnaleźć moich prawdziwych rodziców. Po moim trupie.- To kolega. Robimy razem projekt z angielskiego.
- Jasne, projekt. To tak młodzież wykorzystuje czas wolny od szkoły? - Parsknął śmiechem.- Dobra, nic nie mów. No chyba, że ma wąsy. Wtedy na pewno nie wpuszczę go za próg tego domu.
- Rzuciłam w niego ścierką i zerknęłam na zegar. Za dwadzieścia dziesiąta,a Tony chciał, żebyśmy się spotkali o jedenastej. Nie mogłam się doczekać, żeby usłyszeć co takiego znalazł. No bo musiał być na jakimś tropie, prawda? Byłam zdziwiona kiedy do mnie wieczorem zadzwonił, ale nie mogłam nic z niego wydusić. Może rezygnował, nic nie znalazł i się poddał?
Na umówione miejsce dotarłam już jako kłębek nerwów. Tego dnia naprawdę zrobiło się cieplej. Starłam śnieg z parkowej ławki i zastanawiałam się nad tym co się wydarzyło, gdy po raz ostatni byłam w Central Parku. Właśnie myślałam o Elenor, dziwnej kobiecie w pelerynie, gdy ktoś dotknął mojego ramienia. Podskoczyłam i o mało nie zleciałam z ławki.
- Hej, wszystko gra?- zapytał Tony. Miał na sobie czarną, puchową kurtkę, czarne spodnie i uwaga- czarne motocyklowe buty. Muszę przyznać, że wygląd niegrzecznego chłopca do niego pasował, choć nie był w moim typie.
- Tak- odburknęłam, zirytował mnie jego dziwny uśmieszek- zaszedłeś mnie od tyłu.
- Przykro mi, następnym razem postaram się, żebyś mnie widziała jak idę. Może wezmę wielki transparent, albo...
- Dobra, przepraszam,jestem poddenerwowana. Znalazłeś coś ciekawego?- spojrzałam na niego z nadzieją.
- Powiem ci, ale najpierw muszę coś wiedzieć.- Usiadł obok i spojrzał na mnie dziwnie- jak śledczy-poważnie.
- Hym, proszę bardzo. Pytaj o co chcesz. Przez chwilę siedział bezruchu, nadal mi się przyglądając.- Amelio, kim ty u licha jesteś?- wypalił.- Słucham?- O co mu chodziło? Myślałam, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Spytam inaczej...czym jesteś? Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię- spytał i wbił we mnie swoje stalowe spojrzenie. Rany, ten chłopak mógłby zabić samym spojrzeniem. Coś czułam, że to będzie bardzo długa rozmowa.
***

- Czym jestem? Co to za pytanie? Porąbało cię? I co to ma do moich rodziców? Są kosmitami?!- Kurcze, jak jestem wściekła to raczej nie myślę nad rzucaniem ciętych ripost.
- A ty jesteś kosmitą?-Spytał Tony zupełnie nie wzruszony moją reakcją.
- Ty tak poważnie? Chryste, zaraz zaczniesz mówić jak ta kobieta...- w porę ugryzłam się w język.
- Jaka kobieta?- Brawo, teraz dopiero rozbudziłam jego ciekawość.
- Nieważne, zapomnij. Nie wiem o co ci chodzi, naprawdę. A teraz powiedz czego się dowiedziałeś i wiedz, że zawsze mogę wynająć sobie kogoś innego do pomocy.
- W porządku, ale nie pozbyłabyś się mnie tak łatwo. Ta sprawa wychodzi poza zakres moich usług i jeżeli nie będziesz ze mną współpracowała to ktoś inny się tobą zajmie- ktoś mniej przyjemny w obyciu.
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Chyba zauważył, że nadal nie miałam bladego pojęcia o czym mówi.
- Posłuchaj, twoje nazwisko nie jest zbyt popularne. Ponadto nigdzie nie nie ma twojego aktu urodzenia, ani wiadomości o tym, gdzie trafiłaś tuż po zniknięciu twoich rodziców. Przecież nie mogłaś od razu zostać adoptowana, nie sądzisz?
- Mike i Ed nigdy mi o tym nie wspominali...-zaczęłam.
- Daj mi skończyć- przerwał mi niegrzecznie Tony- mówię, że nie ma informacji na twój temat w LUDZKIEJ bazie danych.
- W ludzkiej bazie?- powtórzyłam, zupełnie nie docierały do mnie jego słowa- Jezu, zaraz powiesz, że jesteś tajnym agentem i walczysz z UFO jak w „Facetach w czerni”.
- Przestań żartować, Amelio. Mam dostęp do wielu danych,a  jest tylko jedna kobieta, która przynajmniej dwa razy zmieniała nazwisko i może to zbieg okoliczności, ale kiedyś nazywała się Hyacinth.
- Tak, to rzadkie nazwisko... Do czego dążysz? Mam mamę kryminalistkę? Jaki to ma związek ze mną, z tym “czym” jestem i z tą twoją bazą danych?- czułam, że zaraz zwariuję.
Tony chyba też tracił cierpliwość.
- Ta kobieta nie jest człowiekiem! To zmiennokształtna....bardzo trudno było dotrzeć do tego nazwiska. Znalazłem je na liście zaginionych...-kontynuował.- Mam nawet jej zdjęcie- w tym momencie wyciągnął z kieszeni wydrukowaną fotografię. Pochyliłam się nad nim i nie mogłam wierzyć własnym oczom.- Jezu Chryste- szepnęłam- Ona...- nie mogłam wykrztusić zdania. Wszystko co przed chwilą powiedział Tony straciło dla mnie znaczenie, Central Park, ławka, chłopak obok mnie- wszystko się rozmyło. Liczyła się tylko kobieta na zdjęciu.
- Wygląda tak jak ty, prawda?- usłyszałam jakby z daleka - Inaczej nawet nie brałbym jej pod uwagę. Jeżeli jest twoją matką...to znaczy, ze ty także jesteś zmiennokształtną.
Nie odpowiedziałam. Zastygłam.
- Nie ma w tym nic złego, ale nie ma cię w żadnym znanym mi rejestrze. Prawnie, legalnie – nie istniejesz. Każda istota przy narodzeniu wpisywana jest na listę wraz z opisem, imionami rodziców, miejscem zamieszkania itp. To procedura od, której nie da się uciec.
- Co?- wróciłam na ziemię. Tony trzymał w ręku listę na której widniały jakies nazwiska. Wstałam, było mi niedobrze.- Żartujesz? Kto ci kazał to zrobić? Przerobiłeś moje zdjęcie w fotoszopie? To Charlie? Chryste!- wpadałam w histerię.- Odnalezienie rodziców naprawdę jest dla mnie ważne! Najważniejsze. Zaufałam ci! To obrzydliwe...ja...
Tony szybko podniósł się z ławki, ale zanim zdążył coś powiedzieć obróciłam się na pięcie i pobiegłam alejką, aż dognałam na skraj parku. Oparłam się o drzewo. Co za upokorzenie. Już od drugiej osoby usłyszałam, że nie jestem człowiekiem. Ale najbardziej mną wstrząsnęło to zdjęcie. Była na nim kobieta o bladej, pięknej twarzy. Miała ogromne, ciemne oczy- tak podobne do moich- mały nos, pełne usta...tylko włosy były jaśniejsze niż u mnie. Wyglądała niemal identycznie jak ja, tylko starzej- na może dwadzieścia pare lat, trzydzieści.
To niemożliwe...Tony opowiadał mi jakieś bzdury, prawda? Obiecałam sobie, że już więcej się z nim nie spotkam.