.tabs-outer {border-style: solid;}

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział drugi- Annabeth

Poczułam na policzku dotyk miękkiego futerka. Leniwie otworzyłam oczy i zobaczyłam moją czarną kotkę Lunę, leżącą obok mnie na łóżku.
-Daj mi jeszcze 5 minut.-odwróciłam się do niej plecami i nakryłam głowę kołdrą. Kotka miauknęła z irytacją i skoczyła na mnie.  -Hej!- krzyknęłam i odkryłam się, zrzucając przy tym zwierzaka. -Przestań! Jest jeszcze za wcześnie na śniadanie. Przecież dopiero...- wtedy spojrzałam na zegarek stojący na mojej nocnej szafce. Wskazywał dokładnie 10:30. -Co?!?!- wyskoczyłam szybko z łóżka. Zawsze wstawałam wcześnie, żeby złapać rodziców, przed ich wyjściem do pracy. Wypijaliśmy razem poranną kawę i rozmawialiśmy o wydarzeniach z poprzedniego dnia. O tej porze na pewno byli już w pracy. W parszywym nastroju powlokłam się do kuchni, szurając kapciami. Już w salonie usłyszałam, że ktoś krząta się po kuchni, a mój nos wyczuł smakowity zapach. Przecież Georgia, nasza pomoc domowa, nie przychodziła w weekendy. To ona dbała o mieszkanie i o to bym nie chodziła głodna lub stołowała się w Mac'u. Z zaciekawieniem zajrzałam do kuchni. Zdumiałam się, gdy ujrzałam mojego tatę zalewającego herbatę i mamę stojącą przy kuchence. To był bardzo niecodzienny widok.
-Mamo? Tato? Co wy tu robicie?- zapytałam ze zdziwieniem. Tata odstawił czajnik, a mama zgasiła gaz i odstawiła patelnię. Odwrócili się z uśmiechem i krzyknęli.
-Wszystkiego najlepszego!- Mama miała w rękach talerz, na którym leżały moje ulubione naleśniki z sosem czekoladowym, w które było wbite 17 świeczek.  Tata chował coś za plecami, a ja stałam jak zaczarowana.
-No dalej. Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki. Bo zaraz będziesz miała woskowe naleśniki. - ponagliła mnie mama ze śmiechem.
-Tylko uważaj, czego sobie życzysz. Bo życzenia zawsze się spełniają.- dodał mój tata poważniej. Ciągle to powtarzał, ale ja jakoś nigdy nie brałam go na serio. Chcę... Chcę by w moim życiu wydarzyło się coś niesamowitego pomyślałam i bez zastanowienia zdmuchnęłam świeczki.  Uśmiechnęłam się promiennie do rodziców. Mama postawiła talerz na stole, a tata podał mi podłużne, granatowe pudełeczko. Otworzyłam je, a moim oczom ukazała się piękna, srebrna bransoletka z parą małych, anielskich skrzydeł.
-Pomyśleliśmy z mamą, że najwyższy czas  przekazać to Tobie.- delikatnie wyjął cudeńko z pudełeczka i zapiął mi na nadgarstku.
-Dostałam ją od Twojej babcina 17 urodziny...- powiedziała mama, łamiącym się głosem. Niechętnie mówiła o dziadkach, z resztą, tak samo jak tata. Założyła mi kosmyk włosów za ucho i przytuliła mnie mocno. Pachniała drogimi perfumami i kokosowym kremem nawilżającym. Ja i mama byłyśmy niemal identyczne. Ten sam, ognistorudy kolor włosów, kilka piegów na nosie i blada cera. Różnił nas jedynie kolor oczu. Jej-brązowe, moje- zielone, po tacie.  Ten także przyłączył się do uścisku.
-Ja... Nie wiem, co powiedzieć... Dziękuję.- spojrzałam w oczy każdemu z nich.
-Jesteśmy z Ciebie tacy dumni Annabeth...- powiedział tata, czule głaskając mnie po głowie. Staliśmy tak przez chwilę, ciesząc się swoją obecnością.
-No dobrze!- w końcu zawołała mama, ukradkiem ocierając łzę. -Naleśniki zaraz wystygną.- usiadłam przy stole, a mama postawiła na przeciwko mnie kubek, wylewając przy tym trochę herbaty. Plama ułożyła się w ten przeklęty znak, który cały czas mnie prześladował.
-Spokojnie Elizabeth.- tata szybko wytarł rozlaną herbatę. Dopiero teraz zauważyłam jak mamie trzęsą jej się ręce.
-Przepraszam. Nie codziennie moje dziecko kończy siedemnaście lat.-uśmiechnęła się do mnie nerwowo.
-Czemu nie jesteście w pracy?- zapytałam, wkładając do ust kawałek naleśnika , udając, że nic nie zauważyłam.
-Z okazji Twoich urodzin wzięliśmy sobie dziś trochę wolnego. Jesteśmy do Twojej dyspozycji. Niestety jedynie do 15. Z resztą chcesz pewnie jakoś uczcić ten dzień ze znajomymi.- mój tata też zachowywał się dziwnie. Miał rozbiegany wzrok i mocno ściskał kubek rękami.  Z jednej strony bardzo się cieszyłam na całe przedpołudnie z rodzicami, ale z drugiej czułam, że coś jest nie tak. Może to jedynie stres związany z zostawieniem firm bez nadzoru? Pomyślałam i skończyłam jeść swoje naleśniki, przekonując samą siebie, że to jest powód ich dziwnego zachowania. Napełniłam miskę Luny, która zdawała się mi wybaczyć to straszne zaniedbanie jakim było nie nakarmienie jej wcześniej. Szybko wykonałam poranną toaletę i wskoczyłam w wygodne ciuchy. Z dna szafy wyciągnęłam wszystkie gry, w które nigdy nie miałam szansy zagrać z rodzicami. Monopoly, Scrabble, Chińczyk, karty. Obładowana weszłam do salonu. Rodzice rzewnie dyskutowali o czymś szeptem.
-Nie możemy jej powiedzieć Eric'u!- głos mamy drżał.
-Ale ona zasługuje na poznanie prawdy.- ojciec pogłaskał mamę po ramieniu.
-Prawdy o czym...?- na dźwięk mojego głosu oboje podskoczyli. Mama miała policzki mokre od łez. Postawiłam gry na ławie, wzięłam paczkę chusteczek i podałam jej.  Wydmuchała nos i uśmiechnęła się.
-Ładnie to tak podsłuchiwać, o czym rozmawiają rodzice?- skarciła mnie żartobliwie.
-Ale ja wcale nie...-tata mi przerwał.
-No to w co gramy najpierw?- byłam mocno zdezorientowana. Coś naprawdę było nie tak, a ja musiałam dowiedzieć się co. Jednak to nie był odpowiedni moment. Czułam, że był to drażliwy temat, więc zgłębianie go wywołałoby kłótnie. A dziś nie był to mój priorytet. Westchnęłam i odgarnęłam włosy z twarzy.
-W scrabble. Nie macie ze mną szans.

                                                          ~~~~~~~~~~~~~~~~

Po tym jak zagraliśmy w każdą grę, jaką mieliśmy w domu, wybraliśmy się do "Ouest", jednej z najlepszych restauracji w Nowym Jorku. Zrezygnowałam z sukienki od od Hervé Leger, bo wydawała mi się zbyt wieczorowa jak na obiad z rodzicami. Byłam za to ubrana w sięgającą do połowy ud, śliczną, biało czarną sukienkę z długim rękawem. Na nogach miałam czarne botki na koturnie, a do tego wełniany czarny płaszcz i puzderko od Alexandra Mcqueen'a w tym samym kolorze. Włosy związałam w kok, lecz kilka pasem zostawiłam i zakręciłam je lokówką. Na powiekach namalowałam kreski eyelinerem, rzęsy podkreśliłam mascarą, a usta czerwoną szminką. Rodzice też ubrali się elegancko, bo zaraz po obiedzie, jechali do pracy. Im mniej czasu pozostało nam na świętowanie, tym lepiej się bawiliśmy. Rodzice wydawali się już bardziej opanowani i zachowywali się prawie normalnie. Nie było już szeptania za plecami, czy ukradkiem ocieranych łez. Wspominaliśmy wspólnie spędzone wakacje, śmialiśmy się i rozmawialiśmy o mojej przyszłości. Byłam naprawdę szczęśliwa. Niestety 15 nadeszła zbyt szybko. Tata zapłacił i podał mi i mamie płaszcze. Wyszliśmy z restauracji przed, którą czekała już taksówka. 
-Jeszcze raz wszystkiego najlepszego Annie.-  wiał chłodny wiatr, więc mama poprawiła mi szalik i pocałowała mnie w czoło. Tata otworzył jej drzwi auta i przytulił mnie. 
-Wrócimy dziś późno, więc nie czekaj na nas. Możesz zaprosić Carrie na noc. Kochamy Cię Annabeth.-po tych słowach wsiadł do taksówki i odjechali.
-Ja was też.- westchnęłam i skierowałam się w stronę najbliższego Starbucks'a. Miałam ochotę na gorącą czekoladę z bitą śmietaną. W końcu mam urodziny. Raz w roku można sobie pozwolić, prawda?  Przeszłam zaledwie kilka kroków, kiedy mój telefon zadzwonił.  Na wyświetlaczu pojawiło się 'Carrie'.
-Hej.-usłyszałam głos przyjaciółki. -Co dziś porabiasz? Może byśmy się spotkały?- zwolniłam kroku. 
-Jasne. Wpadnij do mnie za godzinę. Moi rodzice wracają dziś później, a ja nie chce siedzieć sama w domu. - Carrie wyraźnie się ucieszyła. 
-Super. To do zobaczenia.-zanim zdążyłam powiedzieć coś jeszcze, rozłączyła się. Schowałam telefon do torebki. Miałam wrażenie, ze moja najlepsza przyjaciółka zapomniała o moich urodzinach.  Zawsze wysyłała do mnie sms-a kilka minut po północy lub dzwoniła rano, żeby złożyć mi życzenia, jako pierwsza. Poza tym, pamięć do dat miała świetną. Chyba, że coś szykuje i tylko udaje, że nie pamięta... Lepiej skończyć z domysłami, bo narobię sobie nadziei i nic z tego nie będzie. Chwilę potem weszłam do kawiarni i zamówiłam czekoladę na wynos. Kiedy już szłam do wyjścia, ktoś mnie szturchnął i wylał mi gorący płyn na sukienkę. Poczułam pieczenie w okolicy uda.
-Hej! Uważaj jak chodzisz Ty..!-okazało się, że osobą, która na mnie wpadła był Tony. Ten sam Tony, który wczoraj ochlapał mnie mokrym śniegiem. -To znowu Ty?- ludzie siedzący przy stolikach przyglądali się na nam.
-Annabeth? No proszę, to chyba przeznaczenie. Nic Ci nie jest?- uśmiechnął się łobuzersko, wziął serwetki z podajnika i zaczął wycierać moje ubranie. 
-Czy zawsze niszczysz dziewczynom ubrania? To taki Twój sposób na podryw?- Poczułam bolesne, pieczenie. -Ał...-spojrzałam w dół. Na moim prawym udzie widniała czerwona plama.
-Przepraszam. Chyba nieźle Cię poparzyłem. Może zabiorę Cię do lekarza?- zapytał, wyrzucając mokre serwetki. Pośpiesznie zapięłam płaszcz. 
-Nie ma takiej potrzeby. Wszystko w porządku.- ruszyłam do wyjścia, lecz Tony złapał mnie za ramię.
-No to, chociaż daj się podwieźć do domu.- już miałam podziękować, ale chłopak był nieugięty.              -Nalegam.- popatrzyłam w te nieziemsko niebieskie oczy.  Jak mogłam mu odmówić?
-No dobra.-Wyprowadził mnie z kawiarni i zatrzymał się przy czarnym motorze. Podał mi kask.
-A ty?- zapytałam podejrzliwie.
-O mnie się nie martw, jestem twardy.-  Wsiadł i popatrzył na mnie wyczekująco. -Na co czekasz?- nie żebym się bała, ale to miała być moja pierwsza przejażdżka na motorze. W dodatku z chłopakiem, którego wcale nie znałam. 
-Na nic. Zastanawiam się po prostu jak mam z tego nie spaść.-zajęłam miejsce za Tony'm, a on spojrzał na mnie przez ramię i uśmiechnął się. Złapał mnie za ręce i położył je na swoim torsie. Miał na sobie rozpiętą, czarną, skórzaną kurtkę i T-shirt, przez który wyczuwałam wyraźnie zarysowane mięśnie. Miałam nadzieję, ze nie zauważył, że się zarumieniłam, a serce zabiło mi szybciej.
-Trzymaj się ruda.- już chciałam mu coś na to odpowiedzieć, ale odpalił silnik i gwałtownie ruszył. Przecinaliśmy ulice z szybkością błyskawicy, więc mocniej się do niego przytuliłam. Pachniał męskim dezodorantem, który przyprawił mnie o zawrót głowy. Zawsze lubiłam taki zapach. Zanim się zorientowałam byliśmy już przed moją kamienicą.  -Możesz mnie już puścić.- uświadomiłam sobie, że pomimo tego, że warkot silnika umilkł, nadal siedziałam wtulona w Tony'ego. Odskoczyłam od niego, jak oparzona.
-Przepraszam.- wymamrotałam i zdjęłam kask. Chłopak zeskoczył z motoru, podał mi rękę i pomógł zejść.
-Ależ nic się nie stało. W sumie to było bardzo przyjemne.- powiedział uwodzicielsko, nadal trzymając mnie za rękę. Staliśmy niebezpiecznie blisko siebie. Czułam na policzku jego oddech, pachnący gumą miętową. -Chętnie to powtórzę, więc jeśli jeszcze kiedyś będziesz potrzebowała podwózki, daj znać.- Włożył mi jakąś kartkę do kieszeni płaszcza. Jeszcze chwila, a rzuciłabym się niego. Pokiwałam głową i odsunęłam się.
-Jasne. Zapamiętam.- odwróciłam się i ruszyłam w kierunku kamienicy. 
-No to do zobaczenia, ruda! -krzyknął, a ja rzuciłam mu mordercze spojrzenie przez ramię.
-Dupek!-odpowiedziałam. Tony roześmiał się i odjechał.

                                                         ~~~~~~~~~~~~~~~~

Jakieś trzy godziny później przed drzwiami mojego mieszkania pojawiła się spóźniona Carrie. Moja przyjaciółka miała mocny, wieczorowy makijaż. Zwykle proste, blond włosy, zakręciła lokówką. Wyglądała jakby wybierała się na imprezę.
-A Ty jeszcze nie gotowa?- powitała mnie. Szybko zdjęła płaszcz i popędziła do mojego pokoju.
-Cześć. Ciebie też dobrze widzieć.-  zamknęłam drzwi -Wybieramy się gdzieś?- znalazłam ją grzebiącą w mojej szafie.
-No raczej. Zabawimy się w jakimś fajnym klubie. - rzuciła we mnie nową sukienką, przywiezioną z biura mamy. -Ubieraj się. Zaraz zrobię Ci makijaż.- wepchnęła mnie do łazienki, z której wcześniej wyjęła moją kosmetyczkę.
-Mogę wiedzieć, czemu się spóźniłaś? I nie odbierałaś telefonu?-krzyknęłam do niej z za drzwi.
-Coś mnie zatrzymało, a komórkę mam rozładowaną. Właśnie. Gdzie masz ładowarkę?- zapytała zapewne robiąc mi bałagan w pokoju.
-Przy łóżku.- odpowiedziałam, wciskając się w sukienkę. Noga już mnie nie piekła, a po oparzeniu nie było śladu. -Jak to możliwe...?- wyszeptałam.
-Coś mówiłaś?- Carrie zajrzała do łazienki. -No dziewczyno. Wyglądasz ekstra.- pociągnęła mnie za rękę i usadowiła przed lustrem. -Zamknij oczy i odpręż się.-posłusznie wykonałam polecenie.  Godzinę później byłyśmy gotowe do wyjścia. Oprócz granatowej sukienki miałam na sobie czarne szpilki i płaszcz. Włosy opadały mi na ramiona. Cień do powiek, pasował odcieniem do mojej sukienki, a usta miałam muśnięte błyszczykiem.  Wsiadłyśmy do taksówki, a Carrie podała adres.  Zatrzymaliśmy się przed jednym z najlepszych klubów na Manhattanie, znajdującym się w pobliżu Central Parku.
-Chyba dzisiaj zamknięte.- powiedziałam. Zwykle stał tu tłum zdesperowanych ludzi, chcących dostać się do środka. Jednak dzisiaj było pusto.  Carrie jednak otworzyła przede mną drzwi.
-Voilà.- to chyba było jedyne słowo, które umiała powiedzieć po francusku. Niepewnie wkroczyłam do klubu.  Było całkiem ciemno, lecz nagle wszystkie światła się zapaliły, a tłum ludzi krzyknął.
-Niespodzianka!-  Przede mną stała połowa szkoły. Niektórych ludzi nawet nie kojarzyłam. Wszyscy byli imprezowo ubrani, a pomieszczenie udekorowane było srebrnymi i niebieskimi balonami. Usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki Ellie Goulding 'Lights'.
-Carrie... Ja... Ja myślałam...- zaczęłam, ale byłam tak zaskoczona, że nie mogłam wydusić słowa.
-Myślałaś, że zapomniałam? Głuptasie chodź tu.- przytuliła mnie.
-Dziękuję.- wyszeptałam.
–To jeszcze nie koniec.- pokazała mi oparty o ścianę wysoki prostokąt. Rozerwałam szybko bordowy papier i uświadomiłam sobie, że patrzę na nasze wspólne zdjęcia oprawione w wielką, srebrną, brokatową ramkę. Ja i Carrie na obozie tanecznym w 4 klasie, na szkolnej potańcówce, podczas jednej z naszych całonocnych pidżamowych imprez... Łzy napłynęły mi do oczu.
-Jesteś niesamowita.- jeszcze raz mocno uściskałam przyjaciółkę.
-Nie płacz, bo makijaż zrobiony przez Twoją niesamowitą przyjaciółkę zaraz spłynie i będziesz wyglądała jak szop pracz!- roześmiała się.
-Ann!-usłyszałam za sobą dziewczęcy głos. W moją stronę szli Jamie, Hilary, Debbie, Jimmy i Brandon.
-Wszystkiego najlepszego Ann!- Jamie objęła mnie, a zaraz po niej zrobiła to reszta.
-Podoba Ci się niespodzianka?- zapytał Jimmy, przytulając się do swojego chłopaka Brandon'a.
-Jasne, ze tak! Jesteście niesamowici-  byłam naprawdę szczęśliwa.
-To największa impreza w tym roku, więc są tu wszyscy, którzy chcą coś znaczyć w naszej szkole.- dodała Debbie.  -Dosyć tego gadania chodźmy na parkiet.-pociągnęła mnie za rękę i zaraz potem wszyscy tańczyliśmy do 'Clarity' Zedd'a. Przez całą noc świetnie się bawiłam.  O 22 przyjechał ogromny tort czekoladowy, a goście odśpiewali 'Sto lat!'. Hilary załatwiła szampana i kilka innych mocniejszych trunków.  To była jedna z najlepszych nocy w moim życiu. Jednak wśród tłumu ludzi ze szkoły nie odnalazłam Daniela. Liczyłam, że się pojawi by, chociaż złożyć mi życzenia. W końcu kiedyś byliśmy ze sobą blisko i traktowałam go nie tylko, jako sympatię, ale też jako przyjaciela.
O wpół do 12 w klubie zostałyśmy tylko ja i Carrie. Pakowałyśmy prezenty i resztki jedzenia do taksówki.
-Wiesz, że jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie? I strasznie Cię kocham?-zapytałam ją, kiedy zamknęłyśmy bagażnik.
-Wiem.-odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie. -Wszystko ok? Wyglądasz na smutną.-odgarnęłam włosy z twarzy. Carrie zawsze wiedziała, kiedy coś było nie tak.
-Chodzi o to... Pomyślałam sobie, że może zobaczę się dziś z Danielem... Ale chyba zapomniał... - westchnęłam.
-Wiesz Ann... Ta jego nowa dziewczyna. Jak ona ma? A tak, Courtney. Też ma dziś urodziny. Może chciał ten dzień spędzić z nią...- pokiwałam głową. -Nie martw się. Znajdziemy Ci nowego chłopaka. To co,  jedziemy do Ciebie do domu?- zapytała. Wyglądała na zmęczoną i ledwo trzymała się na nogach.
-Jedź, ja chcę jeszcze się przejść po Central Parku.- nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Coś jednak kazało mi się tam udać.
-No, co ty? Jest środek nocy, jeszcze ktoś Cię napadnie.- powiedziała z troską.
-Nie martw się nic mi nie będzie.- rzuciłam jej klucze do mieszkania. Moja przyjaciółka zawahała się, ale w końcu wzruszyła ramionami.
-Jak chcesz.- wsiadła do taksówki, a ja ruszyłam w stronę głównego placu w parku. Było ciemno, a gałęzie drzew rzucały długie cienie na oświetlony latarniami chodnik. Niebo było bezchmurne, więc widać było na nim gwiazdy. Nagle stanęłam, bo zauważyłam, jakiś ruch na placu.  Nie spodziewałam się, że spotkam tu kogoś o tak późnej porze. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam postać biegnącą po śniegu w ciemnej pelerynie. Bez zastanowienie pomknęłam w tamtą stronę. Postać zatrzymała się na środku placu i rozejrzała dookoła. Jednak nie byliśmy sami. Z dwóch stron stały jeszcze dwie dziewczyny.


niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział drugi -Courtney

-Nie będziemy tego oglądać –Jake wyrwał mi pilota z dłoni i przełączył na inny kanał -Proszę Cię to nowy odcinek –spojrzałam na niego błagającym wzrokiem -Nowy, ale widziałaś go już 3 razy, więc nie –spojrzał na mnie stanowczo –Jake… –uśmiechnęłam się lekko.
– A Może jednak? 
-A może zamiast siedzieć cały dzień w domu przeszlibyśmy się do Central Parku? –wyłączył telewizor. -Ale jest zimno –oparłam głowę o brzeg łóżka. Chłopak spojrzał na mnie kpiąco następnie wstał z łóżka. -Ale jest zimno –powtórzyłam z naciskiem w głosie -Nic Ci nie będzie jak wyjdziesz na godzinkę na spacer –wyciągnął do mnie dłoń Westchnęłam i złapałam go za rękę. Zeszliśmy na dół ,moi rodzice grali z Julie w karty,a Jared siedział przy laptopie i prawdopodobnie pisał swoją pracę semestralną. -Wychodzę z Jake’m,zadwonię jak będę wracała –sięgnęłam po swój płaszcz i kurtkę Jake’a -Jake,możesz na chwilę podejść? –chłopak podszedł do mojego brata,który pokazał mu coś na laptopie.-Świetne,mam tam dziś zajrzeć? –odparł Jake -Jakbyś mógł –spojrzał na mnie –Tylko później –szepnął patrząc znacząco na mnie.
-Możemy już iść? –niecierpliwie przeskakując z nogi na nogę. 
-Już idziemy –Jake chwycił za plecak i założył swoją szarą czapkę zimową na głowę. 20 minut później spacerowaliśmy po Central Parku. Był to bardzo chłodny tydzień. W najpopularniejszym parku na Manhattanie świeciły pustki. -Masz wieści od Caroline? –założyłam kaptur od płaszcza na głowę -Powinnaś kupić sobie czapkę –uśmiechnął się i chwycił mnie w tali. -Nie zmieniaj tematu! –mruknęłam- Gdzie kazał iść Ci mój brat? -Oh Court – zaśmiał się się- Nie psuj niespodzianki kochanie –Jake pocałował mnie w usta, aby mnie uciszyć- Robimy to dla twojego dobra. –Nienawidzę Cię–uśmiechnęłam się promiennie następnie uderzyłam go w ramię.
 
-Kochasz mnie –zaśmiał się i mocno mnie uścisnął. -Skąd jesteś taki pewien? –spojrzałam na niego. Pogoda była znośna. Słońce świeciło ostro,tak jak może świecić zimowe słońce. Nie było już śladu po porannej zamieci. Nie czuło się wiatru,prynajmmniej w miejscu gdzie staliśmy. Ale nadal było mi zimno.Nie do wiary,że 2 lata temu poznaliśmy się właśnie tutaj w Central Parku.Jake prowadził zajęcia muzyczne dla dzieci z przedszkola do którego chodziło rodzeństwo Katie. Umówiliśmy się na kawę a potem wszystko potoczyło się swoim tempem... Nie wyobrażam sobie mojej przyszłości bez niego,jest moim najlepszym przyjacielem zawsze mogę na niego liczyć. Nagle usłyszeliśmy pisk, pod ławką leżał mały lablador. Był cały zmarźnięty.Jake ściągnął bluzę, którą miał pod kurtką i zawinął w nią malucha.
-Co za idiota zostawił go samego –rozejrzałam się dookoła
-Nie mam pojęcia,co z nim zrobimy? –ostrożnie przyciągnął psiaka do siebie.
- Może zadzwonić do schroniska?
-Lepiej znaleźć jego właścicieli –spojrzałam na psa- Można go zabrać na razie do domu. –zerknęłam na małego pieska ze współczuciem w oczach. -Mogę popytać w okolicy–poddał mi go do rąk i poszedł w głąb parku –Za godzinę wrócę. Przecież nie mógł odejść daleko. *** -Jake dalej nie odbiera? –Jared wyjął z lodówki puszkę coli -Niestety nie,pewnie nadal szuka–spojrzałam na małą Julie przytulającą się do Labradora. Świetnie się nim zajmowała już od pierwszego momentu, gdy przyniosłam go do domu nie spuszczała go z oczu. Usiadłam obok Julie, gdy nagle rozległ się hałas stukania do drzwi. Jared, jako pierwszy podszedł do drzwi. Otworzył je. Przed nim stanął Jake razem z  jakimś blondynem.Gdy weszli do środka labrador wprost rzucił się na niego. -Courtney,Jared to jest Tony,On i jego najlepszy przyjaciel są właścicielami Felix’a.Psiak uciekł zeszłej nocy i nie mogli go znaleźć. –blondyn spojrzał się nerwowo na Jareda-My się już znamy –Uśmiechnął się i kiwnął głową w kierunku Jared’a,następnie wyciągnął ku mnie dłoń. -Miło mi Cię poznać –uścisnęłam ją i lekko się uśmiechnęłam -Mi również –uśmiechnął się ciepło –Masz strasznie zimne ręce!Może chcesz zostać na kawę? Moja siostra strasznie polubiła twojego psiaka i nie chce się z nim rozstawać. –spojrzałam się na Tonego. –Jasne –chłopak uśmiechnął się i spojrzał na telefon –Tylko zadzwonię do przyjaciela,że znalazłem zgubę -Skąd go znasz? –Jake wyszeptał do Jareda -Dawne interesy –mruknął i ruszył za mną do kuchni,to samo uczynił Jake. Tony dzwonił w przedpokoju zdejmując buty i zimową kurtkę. -Hej James –spojrzał w kierunku kuchni – Znalazłem ją –wziął ogromny wdech- I Jared’a też.