.tabs-outer {border-style: solid;}

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział ósmy - Courtney

-Tylko nie to! –Odwróciłam głowę w kierunku przeraźliwego krzyku. Spojrzałam na Amelię trzymającą kogoś w ramionach. Przytulała bezwładne ciało do siebie łkając. Siedziała na ziemi w zniszczonej sukni balowej. –Nie zostawiaj mnie...-szepnęła.
W tle rozlegał się dźwięk ‘El Tango de Roxanne’ Stałam naprzeciwko niej w długiej ciemno granatowej sukni. Nagle na moich dłoniach zaczęła pojawiać się krew za mną pojawiła się Annabeth złapała mnie za ramię i zsunęła się na ziemię.
W tle rozlegał się dźwięk ‘El Tango de Roxanne’ Stałam naprzeciwko niej w długiej ciemno granatowej sukni. Nagle na moich dłoniach zaczęła pojawiać się krew za mną pojawiła się Annabeth złapała mnie za ramię i zsunęła się na ziemię.-Courtney! Courtney! –głos stawiał się coraz głośniejszy- Obudź się!Gwałtownie zgięłam się w pół. Byłam w salonie ,a przede mną stał Jared i Adam.-Jared! –Spojrzałam na swoje dłonie były całe zakrwawione , zaczęłam krzyczeć z przerażenia.-Courtney! Co się dzieje? –Jared podtrzymywał mnie za barki.-Krew...-spojrzałam na sukienkę, na którą upadło kilka kropel krwi –Wszędzie...-Nic tu nie ma –odparł zdezorientowany Adam.-Court! To tylko wizja musisz uspokoić organizm. Oddychaj głęboko –Jared zaczął przeszukiwać czegoś w plecaku wyjął coś przypominającego strzykawkę i wbił mi ją w skórę.-To coś powinno uspokoić pracę serca. –odparł przytrzymując mnie za plecy.Zaczęło kręcić mi się w głowie złapałam Jared’a za dłoń i o mały włos jej nie zmiażdżyłam.-Wszystko w porządku? –spytał Adam.-Chyba tak –powiedziałam cicho i rozejrzałam się dookoła. Widziałam Amelię trzymającą…No właśnie kogo?

Kilka godzin później, gdy mój stan się poprawił byłam już w stadninie konnej, aby odebrać Lily. -Widziałaś? –siostra podbiegła do mnie- Przeskoczyłam przeszkodę całkiem sama! -Wiem, widziałam –uśmiechnęłam się się- Zrobiłam kilka zdjęć dla rodziców. A teraz leć się przebierać , nie będę na Ciebie czekać.-Już idę! –Lily pobiegła w stronę siodlarni – Hej Daniel! –krzyknęła. Odwróciłam się i zobaczyłam Daniela odprowadzającego konia do boksu. Powoli zbliżyłam się do niego. -Hej –szepnęłam. Chłopak nawet na mnie nie spojrzał, kompletnie mnie zignorował. -Słuchaj przepraszam, że nie powiedziałam Ci wszystkiego...-westchnęłam-Mnie i James’a nic nie łączy...To tylko przeszłość, której nawet nie pamiętam –chłopak wyszedł z boksu z siodłem i przeszedł obok mnie. -Ejj –złapałam go za ramię- Porozmawiaj ze mną! –krzyknęłam -O czym? O twoich nadprzyrodzonych znajomych? Nie dzięki –mruknął pod nosem -Proszę daj mi się wytłumaczyć...-chłopak wyrwał się z moich objęć i powędrował w stronę siodlarni. Po chwili Lily złapała mnie za nadgarstek –Możemy jechać? Umieram z głodu! –Uśmiechnęła się krzywo i zaciągnęła mnie za rękę do wyjścia. Wsiadłyśmy do samochodu Taty. Złapałam za kierownicę i przekręciłam kluczki w stacyjce. Zadzwoniłam do Caroline i ustawiłam na głośno mówiący. Lily podłączyła słuchawki do tabletu i zaczęła oglądać kolejny odcinek „Księżniczki Sissi”.-Nie wiem, co mogę jeszcze zrobić.-powiedziałam z niepokojem w głosie- Poradź mi coś –odparłam skręcając na rondo. -Chciałabym –westchnęła Caroline-, Ale twoja sytuacja jest niezwykle...skomplikowana Court. Ale wiesz, co? Katie powiedziała mi, że Daniel wybiera się na ten jutrzejszy bal maskowy. Dostał zaproszenie. Może tam będzie zmuszony z Toba porozmawiać. -Ale jeśli nadal nie będzie chciał ze mną rozmawiać? Nie chcę tak tego kończyć. -Nie zamartwiaj się –odparła Caroline- Wszystko będzie w porządku. -Dlaczego nie możesz być tam ze mną? –Westchnęłam -Też żałuję, ale z tego, co wiem osobą towarzyszącą Daniela jest Katie, więc na pewno Ci pomoże. Do usłyszenia, skarbie. Trzymaj się –Caroline rozłączyła się.

Kilka godzin później razem z moim bratem byliśmy już na miejscu przyjęcia. Jechaliśmy około godziny taksówką. Rezydencja była ogromna. Byłam pod wrażeniem. Jared wyglądał jakby wszystko znał na pamięć. Powiedział, że to miejsce było jego drugim domem. -Mogę wziąć od Pani płaszcz? –Młody mężczyzna stający przy drzwiach uśmiechnął się szeroko i schował mój płaszcz do ogromnej szafy.-Miłej zabawy! –Podał mi i Jaredowi po kieliszku szampana. -O mój boże! –Szepnęłam wchodząc do wielkiej sali balowej. -Potrzymasz? –Podałam bratu swój kieliszek. Następnie założyłam swoją czarną maskę, która idealnie pasowała do długiej ciemnofioletowej sukienki. -Wyglądasz zjawiskowo –uśmiechnął się i oddał mi kieliszek. -Dziękuję, Jar. Ty również –rozejrzałam się po sali. Nagle wszystkie światła zgasły i na schodach pojawił się mężczyzna w czarnej masce zasłaniającej jedynie oczy. -Witam Serdecznie! I w imieniu swoim i całej dzisiejszej załogi! Życzę miłej zabawy! Za dobrą zabawę! –Wzniósł toast i zaprosił wszystkich do tańca. Powolnym krokiem zbliżyłam się do parkietu. Wszyscy wyglądali zjawiskowo. Dzisiejszej nocy każda dziewczyna mogła poczuć się jak księżniczka. Nagle poczułam jak ktoś kładzie swoją dłoń na moim ramieniu. Mężczyzna był podobnej postawy do Daniela. Stanął przede mną w czarnym garniturze i białej masce. Wyciągnął ku mnie dłoń. -Mogę prosić? –Spytał. Ja jedynie uśmiechnęłam się delikatnie i ruszyłam z nieznajomym na parkiet, oddając bratu mój kieliszek. Jednym zwinnym ruchem obrócił mnie tak, że staliśmy na przeciwko siebie. Lewą ręką objął moją talię skracając przestrzeń między nami. Uniósł prawą rękę, a ja powoli obróciłam się wokół własnej osi. Poczułam jego oddech na mojej szyi. Ciarki rozeszły się po całym moim ciele. Gorące uczucie rozpalające mój żołądek nie opuszczało mnie ani na moment. Miałam wrażenie, że poliki rumienią mi się z każdą sekundą coraz bardziej. Materiał mojej sukienki delikatnie podnosił się i upadał z każdym moim ruchem. Garnitur mężczyzny był zakończony białym materiałem. Podobny garnitur ostatnio zakupił…. -Daniel? –Spytałam a moje ciało przeszły ciarki. Chłopak spuścił wzrok i obrócił mnie wokół.-Słuchaj, naprawdę przepraszam. Nie chciałam, aby tak wyszło. Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy. -Dawno już o tym zapomniałem Court –uśmiechnął się jakby nigdy nic. -Ale przecież...-położył mi swój palec na ustach i delikatnie przechylił do tyłu. Położyłam dłonie na jego twarzy i delikatnie ściągnęłam maskę. Zamknęłam oczy. Bałam się, że to wszystko sen i zaraz to wszystko zniknie. Otworzyłam oczy ,a przede mną stał James. Zaszokowana wyrwałam się z objęć James’a i wbiegłam na schody. -Courtney! Zaczekaj! –chłopak pobiegł za mną złapał mnie za nadgarstek tak mocno, że spadłam ze schodów prosto w jego ramiona.-To nie tak...-Nasze twarze były nieprzyzwoicie blisko. Moje serce znowu zaczęło bić szybciej, a po całym ciele przeszły mnie ciarki. Dlaczego tak się zachowuje? James położył dłoń na mojej tali i zdjął moją maskę. Poczułam jak na mojej twarzy pojawia się lekki uśmiech. Dlaczego przy nim wszystko wydawało się takie…normalne? James przycisnął mnie do siebie i pocałował mnie z pełnym zapałem. Traciłam równowagę.
-Courtney? –Usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam się w jego kierunku. Na dole schodów stał Daniel z Katie. Chłopak zerwał maskę z twarzy. Jego oczy zrobiły się szkliste, popchnął Katie i ruszył w głąb sali. Wyrwałam się z objęć James’a i zbiegłam po schodach.
-Daniel! –Poczekaj -Nie mamy, o czym rozmawiać! –Warknął i wybiegł z budynku. Przeczesałam włosy dłonią. James położył dłoń na moim ramieniu. -Dlaczego? –Szepnęłam-, Dlaczego tak się czuję? Prawie Cię nie znam! –Odwróciłam się w jego kierunku- Nie rozumiem…-złapałam za sukienkę i ruszyłam w przód. Tuż za mną ruszyła Katie.



środa, 22 lipca 2015

Rozdział siódmy - Amelia


Czarny land rover Mike'a lawirował w tłumie taksówek. Całe szczęście, nie byłam w jednej z nich. Gdy powiedziałam opiekunom, że wybieram się na bal byli wniebowzięci. Ja natomiast stałam się jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Na miejscu miał na mnie czekać Charlie. Przygładziłam nerwowo sukienkę. Nie wiem co się ze mną działo. Powinnam być szczęśliwa,bo która dziewczyna nie marzy o tym, żeby pójść na prawdziwy bal? Tyle, że miałam bardzo dziwne przeczucie, że nie powinnam tam iść. Może to tylko nerwy. Zamyśliłam się i nawet nie zauważyłam momentu, w którym dojechaliśmy na miejsce.
- Amelio, skarbie, wszystko w porządku?- Mike zaparkował niedaleko wejścia głównego i siedział teraz odwrócony w moją stronę. Z jego zielonych oczu biła szczera troska.
- Tak, tak- zapewniłam go, chowając maskę strachu.
- Pięknie wyglądasz. Charlie padnie jak cię zobaczy.-  Mimowolnie się zarumieniłam. Tego wieczoru miałam na sobie długą, granatową suknię z delikatnego materiału. Miała długie rękawy zwężające się przy nadgarstkach. Była dosyć zwiewna i lekko prześwitująca, ale ładnie opinała biust. Podobało mi się, że na ramionach oraz przy wykończeniach rękawów ktoś przyszył malutkie granatowe diamenciki. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dane mi było ubrać się w coś tak ładnego. Wysiadłam ostrożnie z auta.
- Zadzwonisz do mnie, gdy będziesz chciała wrócić domu?- spytał Mike i wychylił się przez okno samochodu.
- Oczywiście – i przezornie sprawdziłam, czy mam telefon w torebce- nie martw się Mike, postaram się wyjść stąd trzeźwa- zażartowałam.
- Masz wyjść trzeźwa- powiedział wyraźnie akcentując każde słowo.- Baw się dobrze - dodał. Pomachałam mu i patrzyłam jak odjeżdża. Stałam tak chwilę i postanowiłam, że wezmę się w garść. Podeszłam bliżej wejścia do wielkiej sali i zaczęłam rozglądać się za Charlie’em. Specjalnie zdjęłam białą maskę, żeby mógł mnie rozpoznać. Stałam tak jakiś czas i czułam, jak chłód nocy wkrada się do mojej duszy i wzmaga niepokój. Bal się już rozpoczął, większość gości weszła na salę. „Gdzie się jest Charlie?” Gdy tak czekałam, zobaczyłam mężczyznę ubranego w czarny garnitur i krwistoczerwoną maskę. Przystanął na chwilę i odwrócił się w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały i wydawało mi się, że jego oczy zabłysły czerwonym blaskiem. W tym momencie ktoś dotknął mojego ramienia. Podskoczyłam nerwowo.
- Chryste- wydusiłam i wpadłam w ramiona Charliego.
-Amelio, ma cherie. Przestraszyłem cię?- uśmiechnął się lekko. Używał francuskiego zawsze, gdy chciał poderwać jakąś gorącą laskę. I o dziwo, udawało mu się. Ledwo zwróciłam na to uwagę, ponieważ wciąż widziałam przed sobą dziwne krwistoczerwone oczy. Potrząsnęłam głową i skupiłam się na wyglądzie mojego przyjaciela. Jeszcze nigdy nie widziałam go we fraku. Wyglądał...seksownie. Kasztanowe włosy zaczesał do tyłu, a na czole zawiesił zieloną maskę.
- Nieważne- mruknął, ponieważ zbyt długo milczałam.- Przepraszam, że się spóźniłem. Musiałem coś jeszcze załatwić.- Wyjął zza fraka dużą, czerwoną różę.- Pasuje do ciebie. Wyglądasz olśniewająco. - Wręczył mi kwiat i szarmancko podał ramię. Zrobiłam się chyba czerwieńsza od tej róży, ale z ulgą przytuliłam się do jego boku i weszliśmy do środka. Sala balowa była ogromna i tak piękna, że aż przystanęłam. Dekoracje utrzymane były w jasnych stonowanych kolorach. Najbardziej podobała mi się marmurowa posadzka, która miała wzór czarno -białej szachownicy. Na środku sali, na niewielkim podeście grała orkiestra. Wokół niej wirowały pary, tańcząc w rytmie walca. Wszystkie moje troski rozwiały się w jednej chwili. Charlie przekazał nasze płaszcze miłemu mężczyźnie, stojącemu przy drzwiach.
- Zatańczymy?- mój partner spojrzał na mnie wyczekująco, nie mogłam być bardziej zadowolona.
-  Z przyjemnością.- Naciągnęłam na twarz swoją maskę i dałam poprowadzić się Charliemu na sam środek parkietu.                                          
                                                 ***
Nigdy nie uważałam się za świetną tancerkę, mogę spokojnie powiedzieć, że mam dwie lewe nogi. Na szczęście Charlie uratował mnie przed kompromitacją. Był fantastycznym partnerem, prowadził mnie lekko i ani razu nie pomylił kroków. Nagle zdałam sobie sprawę jak niewiele wiem o swoim najlepszym przyjacielu. Ostatnimi czasy pojawiła się między nami jakaś przepaść. On stał się imprezowiczem, miał innych znajomych, nie wszystkich lubiłam. Ja byłam samotnikiem, czytałam dużo książek, rzadko chodziłam na imprezy, wolałam wyskoczyć do kina czy teatru. Ale teraz ,w tej chwili, gdy frunęliśmy po parkiecie poczułam, że jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek wcześniej byliśmy. To był mój Charlie, ten który umiał mnie pocieszyć, gdy coś mi nie wyszło. Chłopak, z którym w dzieciństwie bawiłam się w wojnę, który nauczył mnie jak się odszczeknąć, gdy ktoś czepiał się mojej rodziny. W pewnym momencie po prostu przytuliłam się do niego.
- Amelio- chyba był zdziwiony, ale przyciągnął mnie do siebie mocniej- wszystko gra? Muzyka się zmieniła, taniec stał się wolniejszy.
- Tak- szepnęłam.- Ja..chcę żeby tak było już zawsze.
- Ja też, dziecino. - Nie wiem jak długo tańczyliśmy. Czasem rozglądałam się w poszukiwaniu innych znajomych twarzy. Wszyscy mieli maski, a ja nie wiedziałam w jakich sukniach przyjdą dziewczyny. Jared też pewnie tu był. Jednak nie przejęłam się tym, ogarnął mnie błogi spokój. Muzyka stała się szybsza. Charlie zakręcił mnie dookoła siebie, granatowa suknia zafalowała.
 I wtedy to się stało. Mężczyzna pojawił się znikąd. Byłam tak zajęta tańcem, że do ostatniej chwili go nie zauważyłam. Odwróciłam się roześmiana do Charliego, a on przyciągnął mnie do siebie. Nie był to gwałtowny ruch, ale zamieniliśmy się miejscami. W tym momencie postać po prawej zbliżyła się do nas. Facet trzymał w dłoni krótkie ostrze, gdy tylko to zauważyłam krzyknęłam. Muzyka była głośna i tylko kilka par obróciło się w naszą stronę. Ale mój krzyk podziałał. Mężczyzna w czerwonej masce zniknął. Właśnie się za nim rozglądałam, gdy Charlie się na mnie osunął.
- Boże...Charlie?!- wydusiłam i przytrzymałam go w pasie.
- Boli- wycharczał.- w boku...- zerknęłam na to miejsce i poczułam narastającą panikę.
- POMOCY!- wrzasnęłam. Muzyka nareszcie ucichła i wokół nas zebrał się spory tłumek. Wszyscy zaczęli rozmawiać jednocześnie.
-Co tam się dzieje?
-Czy oni są pijani?
- Niech ktoś pomoże tej dziewczynie.
 Nie mogłam tego wytrzymać.
- On krwawi! - krzyknęłam i położyłam Charliego na posadzce. Jego garnitur, biała koszula pod spodem i przód mojej sukienki umazane były w krwi. Podbiegła do nas obsługa sali, ktoś zadzwonił po karetkę. Przestałam ich słyszeć. Wpatrywałam się przerażona w twarz mojego przyjaciela.
- Charlie, otwórz oczy, błagam, błagam.- był taki blady. Czułam, że go tracę.
- Proszę pani, co się stało?- jakiś mężczyzna uklęknął obok mnie.
- Nie wiem, tańczyliśmy...później pojawił się jakiś mężczyzna...dźgnął...nożem- zapiekły mnie oczy.- Pomóżcie mu- błagałam. Gdy przyjechała karetka było już za późno. Po prostu to wiedziałam. Wokół było za dużo krwi, usta Charliego stały się sinawe. Mimo, to nie wierzyłam w to. Klęczałam otępiała obok niego, kurczowo trzymając go za rękę.
- Amelia?- usłyszałam głos. - O mój Boże- to była chyba Courtney. Nie wiem.
- Co się stało?! Ktoś odciągnął mnie od ciała. Krzyknęłam, nie chciałam go opuszczać.
- Puszczaj- wydusiłam- muszę- nie dokończyłam, bo moim ciałem wstrząsnął szloch.
- Zabierzcie ją stąd- powiedział ktoś na lewo ode mnie.- Ale nie odchodźcie daleko, policja będzie chciała z nią porozmawiać. Ktoś podniósł mnie do góry, świat na chwilę zawirował. Przestałam się wyrywać. Skupiłam się na płaczu i widoku martwej twarzy Charliego. Ocknęłam się, gdy ktoś położył mnie na miękkiej kanapie.
-Amelio? Spójrz na mnie. - Dopiero teraz rozpoznałam osoby wokół mnie. Obok siedział Jared, naprzeciwko mnie stała Courtney, tuż obok niej stał Tony i trzymał za rękę Annabeth. Dziewczyny były blade i zmartwione, Tony miał skupiony wyraz twarzy. Ryknęłam płaczem.

sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział siódmy-Annabeth

No tak! Jak mogłam jej nie skojarzyć! Courtney od Daniela to też Courtney, która była u Elenor! Ale jestem głupia! Szok po ujrzeniu martwego ciała Spencer minął i ustąpił potwornemu gniewowi. Nareszcie poznałam zdzirę, która zrujnowała, to, co łączyło mnie i Daniela. Wściekłość narastała, a ja poczułam wokół siebie dziwne ciepło.
-Co do cholery się tu dzieje?!- krzyknął przerażony chłopak. Courtney z równie przestraszoną miną, zwróciła się do niego.
-Wyjaśnię Ci wszystko, obiecuję. Ale nie teraz. Zostaw nas same.- weszła na palce i pocałowała go. Na moich oczach.
-Nie.- wtrąciłam się i spojrzałam drwiąco na Courtney. Amelia podeszła do mnie bliżej
-Ann, przestań! Zaraz spalisz całą szkołę!- rzeczywiście. Płomienie się rozszerzały. Nie miałam pojęcia, co robić. Rozejrzałam się dookoła szukając pomocy. Coś kazało mi zamknąć oczy. Wzięłam głęboki wdech i policzyłam do dziesięciu. Kiedy z powrotem je otworzyłam, po płomieniach nie było śladu. Odrzuciłam włosy do tyłu i z politowaniem zmierzyłam Courtney wzrokiem. -Nie powiedziałaś mu o swoim kochasiu sprzed wieków, co? – dziewczyna zrobiła się najpierw blada, a potem czerwona z wściekłości.
-Court, o czym ona mówi?- Daniel był skołowany, lecz ona się nie odezwała. Posyłała mi nienawistne spojrzenia, ale jakoś nie czułam poczucia winy.
-No, co? Twój chłopak chyba zasługuje na prawdę. Nie ładnie jest się bawić uczuciami innych Court.- ostatnie słowo wypowiedziałam z pogardą. Dziewczyna rzuciła się na mnie, lecz ku zdumieniu wszystkich, zdołałam uniknąć zderzenia. –Tylko na tyle Cię stać?- prychnęłam. Courtney już miała ponownie zaatakować, kiedy pomiędzy nami stanęła Amelia.
-Dziewczyny! Uspokójcie się! – krzyknęła- Jeżeli chcemy zrozumieć co tu się dzieje, musimy współpracować, do cholery! Nie chcecie chyba skończyć jak tamta laska, prawda?!- zapadła głucha cisza. Courtney uspokoiła się, poprawiła zmierzwione włosy i westchnęła.
-Ona ma rację Annabeth. Przepraszam. – wyciągnęła do mnie rękę w geście pojednania. Popatrzyłam na nią chłodno.
-Pieprz się.- wyminęłam dziewczyny i zeszłam ze schodów, mając nadzieję, że nie będę musiała już więcej z nimi rozmawiać.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przez resztę dnia unikałam dziewczyn i Daniela z wiadomych powodów. Gdy tylko widziałam jedną z nich na korytarzu, momentalnie się odwracałam. Carrie nie umknął ten drobny fakt, więc gdy zaproponowałam jej dłuższą drogę do klasy, gdzie odbywały się zajęcia z ekonomii, zapytała:
-Wszystko w porządku? Zachowujesz się jakoś dziwnie.- szłam z dumnie podniesioną głową, witałam się ze znajomymi i drwiącym spojrzeniem obrzucałam szóstoklasistów próbujących mnie zagadnąć.
-Ja? No, co Ty? Wszystko jest ok. O! A jak tam Debbie? Słyszałam, że zerwała z Zayn’em. Musimy się niedługo wybrać razem na kawę, żeby ją pocieszyć. Może jutro, co Ty na to?-  chciałam zmienić temat i odciągnąć Carrie od moich problemów. Nie miałam zamiaru rozmawiać z nią o tych Ameli i Courtney. Zaraz musiałabym jej powiedzieć o aniołach, Nieobliczalnych itp. A jakoś nie miałam na to ochoty.
-Ann.- dziewczyna przystanęła, położyła rękę na biodrze i popatrzyła na mnie z pod uniesionej brwi. –Nie odwracaj kota ogonem.- Kurde! Nic się przed nią nie ukryje! Za dobrze mnie zna.
-No dobra, dobra. Masz mnie. – westchnęłam- Dzisiaj, miałam konfrontację z Danielem… I jego dziewczyną.- przyjaciółka przytuliła mnie mocno i poprosiła o szczegóły.
-No… Tak jakby, trochę namieszałam i… Prawie się pobiłyśmy. –wyszeptałam. Carrie otworzyła szeroko oczy,
-Że co?!- krzyknęła.
-Cicho!- syknęłam –Powiedziałam coś niezbyt dobrego dla ich związku i no… Rzuciła się na mnie.- dziewczyna westchnęła. Zabrzmiało to tak jakby wszystko już doskonale zrozumiała.
-Sprowokowałaś ją? No, to się nie dziwię, że tak zareagowała.- poprawiła sobie granatową marynarkę, którą pożyczyła ode mnie.
-Ale Ty nic nie wiesz! Ty nie znasz połowy historii! Nie wiesz jak ja się czułam!- poczułam napływające łzy- Upokorzona, skrzywdzona! On mnie zranił. I ona też.- Carrie chciała pogłaskać mnie po ramieniu, lecz ja się odsunęłam i otarłam oczy. –Z resztą, otaczają mnie sami zdrajcy i kłamcy. Ty nie jesteś lepsza. Nie mówisz mi wszystkiego, więc jak ma Ci zaufać?- dziewczyna była smutna, ale wyglądała tak, jakby wiedziała, że to nastąpi. –Dlatego, dopóki nie zdecydujesz się na wyjawienie całej prawdy, nie dzwoń do mnie. – odwróciłam się na pięcie i ruszyłam korytarzem. Co za cholerny dzień? Czy ze wszystkimi muszę się kłócić?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do końca dnia, na każdej lekcji byłam nieobecna. Rozmyślałam nad Danielem i Carrie. Doszłam do wniosku, że dobrze postąpiłam w sprawie przyjaciółki. Kiedy będzie gotowa na szczerość, może uda nam się odbudować przyjaźń. Do tego czasu nie miałam zamiaru z nią rozmawiać.  A co do chłopaka…  Kiedy emocje opadły zrozumiałam, że chyba już nic do niego nie czuję. Byliśmy przyjaciółmi, zakochałam się w nim, przeżyliśmy kilka wspaniałych chwil. I się rozstaliśmy. Koniec historii. Złamane serce, powoli się wyleczyło, ale sentyment pozostał. Jednakże widzieć go z inną, nie uśmiechało mi się, ani trochę. Chciałam się na nim zemścić. Chciałam by poczuł, to, co czułam ja, kiedy mnie zostawił. Przy tym raniąc też Courtney. Pomimo, że nie darzę dziewczyny sympatią, nie wiem czy to było mądre posunięcie. Ale nie mogę już zmienić tego, co powiedziałam, nawet gdybym chciała. No i był jeszcze Tony. Zaintrygował mnie. Nieziemsko przystojny i tajemniczy. On też miał jakiś związek z tym „drugim” światem. Ale jaki?
Dryńńńńńń! Zadzwonił dzwonek oznaczający koniec lekcji. Nareszcie mogłam wrócić do domu. Idąc korytarzem zauważyłam Amelię zmierzającą w moim kierunku. Nie miałam siły uciekać, wiec weszłam do damskiej toalety.
-Ann!- zawołał za mną i zaraz pojawiła się w drzwiach. –Annabeth! Przestań się tak zachowywać! Wiem, że jesteś zraniona, ale dla naszego wspólnego dobra…- westchnęłam i przerwałam jej.
-Zamknij się na chwilę!- Amelia wyglądała na urażoną moim ostrym tonem, ale kiedy zaczęłam zaglądać pod drzwi kabin, aby upewnić się, że jesteśmy same, zrozumiała. –Chcesz, żeby nas ktoś usłyszał? Musimy być ostrożne, jeżeli chcemy żyć.-dziewczyna pokiwała głową.
-Ale, żeby przeżyć musimy też, jak już wcześniej wspomniałam, trzymać się razem. Nie rozumiesz? Ta cała sprawa jest dużo poważniejsza niż Twoje złamane serce i urażona duma. -zatkało mnie. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. W słowach Amelii było coś, co nie przekonało. Westchnęłam
-Ok, ok. Spróbuję ją jakoś tolerować, ale nie obiecuję, że będę dla niej miła. – Amelię to chyba usatysfakcjonowało, bo uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
-No to spotkajmy się u mnie w przyszły piątek o 16.- podała mi karteczkę z adresem. –Musimy się trochę lepiej poznać, porozmawiać o pewnych sprawach. Pewnie będzie też Jared, do tego czasu ma już wrócić.- wzięłam papierek i odwzajemniłam uśmiech.
-Jupijej!- dodałam sarkastycznie- Starszy brat nie będzie chciał mnie zabić?- Amelia pokręciła przecząco głową.
-W razie, czego, będę Cię ubezpieczać.- roześmiałam się.

-Dzięki. I przepraszam, za to, że zachowałam się jak wredna suka.-wyminęłam ją. Ta rozmowa była chyba jedyną pozytywną rzeczą w ciągu całego dnia. Z nieco lepszym humorem opuściłam szkołę, mając nadzieję, ze wszystko się jakoś ułoży.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozdział siódmy - Courtney

-Ziemia do Courtney! –powiedziała Caroline machając dłonią przed moją twarzą.
-Ostatnio jesteś jakaś nieobecna –Katie podała mi szklankę z piwem- Czy coś się stało? Chodzi o James’a?

- Nie –upuściłam wzrok i upiłam kilka łyków piwa.Mineło już półtora tygodnia od momentu, które zmieniło całe moje życie na nowo. Przyjaciółkom powiedziałam o moich zdolnościach i moim ukochanym z przeszłości  dopiero kilka dni temu. Było ciężko. O wiele ciężej niż z Danielem,ale on i tak nie wie wszystkiego. Nie powiedziałam mu o Jamesie, z którym moje relacje  od ostatniego spotkania stały się mocniejsze niż przypuszczałam.Uratował moje żałosne życie, które było zagrożone przez Adama,który oczywiście po swoim akcie furii przeprosił mnie.Teraz jest z Jared’em i moim ojcem w Rzymie.Nie wiem dlaczego...Nie jestem informowana o sprawach stowarzyszenia. 

-To o co chodzi? –spytała zatroskana Carol.

-Naprawdę o nic. -Byłam rozdrażiona.Nie chodziło tutaj o moje moce. Chodziło o serce. Za każdym razem gdy widzę James'a czuję...Właściwie nie wiem jak to nazwać. Ale jest to przyjemne. Bardzo przyjemne. Nie! To nie właściwe. Mam chłopaka,który mnie kocha a teraz gdy lewe skrzydło zostało w miarę odremontowane i mieliśmy wracać do szkoły miałam stanąć z nim twarzą w twarz.
Przegryzłam wargę. Spojrzałam na telefon. Była już trzecia w nocy.Wszystkie trzy nocowałyśmy u Caroline.
-Powinniśmy już się kłaść.Jutro mamy na ósmą szkołę.Wolałabym nie ominąć zajęć z panem Whitemore’m –uśmiechnęłam się krzywo.

-Masz rację –Caroline wstała – Tylko trochę tu ogarnijmy. -odparła podnosząc pustą butelkę ze stolika
                                                                         

                                                     ***


Kilka godzin później byłyśmy już w szkole. Przed szkołą nauczyciele robili kontrolę,czy przypadkiem ktoś nie wnosi czegoś łatwopalnego.
Nagle kątem oka zauważyłam Clarie stojącą obok Annabeth.-Później się złapiemy –powiedziałam do przyjaciółek i ruszyłam w kierunku moich nowych znajomych.
-Hej –powiedziałam cicho i poprawiłam torbę na ramieniu
– Co u was słychać? –uśmiechnęłam się lekko

-Nic szczególnego –Amelia związała włosy w kucyk i spojrzała na Ann.

-Możemy porozmawiać gdzieś inndziej? –spytała zakłopotana Ann patrząc na przechodzących obok uczniów.

Kiwnęłam głową i ruszyłam za Ann. Przedarłyśmy się przez woźnego i poszłyśmy w kierunku zniszczonego lewego skrzydła.
 Amy usiadła ostrożnie na schodach,rozglądając się dookoła.-Ktoś tu zrobił niezły bałagan –spojrzała znacząco na Annabeth.
-Czy was też coś ostatnio zaatakowało? –spytała cicho

-Ciebie też? –wymamrotałam.
 -Wyglądali zwyczajnie,ale mieli nadludzkie zdolności –przełknęła ślinę –Chcieli mnie zabić. Amelia przysłuchiwała się naszej rozmowie i bawiła się pierścionkiem na palcu.
-Wszystko ok.?-spytałam i kucnęłam obok niej
-Powinnaś zapytać brata Courtney –mruknęła
-Nie miałam okazji z nim porozmawiać o waszym spotkaniu –przewróciłam oczami-Od razu po tym wezwano go do Watykanu... –nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk,zakryłam uszy dłońmi
-Słyszycie to?

-Co mamy niby słyszeć? –Ann powiedziała z absolutnie poważym tonem.

-On dobiega z góry! Chodźcie! –rzuciłam torbę na ziemię i pobiegłam na górę schodami.

-Oszalałaś przecież tam jest...! –krzyknęła Ann patrząc jak znikam jej z oczu- A z resztą! –ruszyła za mną razem z Amelią.
Wbiegłam na drugie piętro. Na przeciwko nich zobaczyłam młodą dziewczynę przytbitą sztyletem do ściany.

-O mój boże! –krzyknęła Ann i położyła dłoń na ustach
- To niemożliwe!
To była jedna z chiliderek. Nazywała się Spencer Conelly,zadawała się Annabeth.
-Cicho...spokojnie –Amelia objęła ją jednym ramieniem i próbowała ją uspokoić.
Wtem na ścianie pojawił się znak „Nieobliczalnych” wraz z wiadomością „Będziecie następne”.Chwilę później dziewczyna i napisy zniknęły. Przerażone zaczęłyśmy rozglądać się za sprawcą.-Courtney! Chodź! –Amelia chwyciła mnie za ramię i pociągnęła za sobą.
-Musimy komuś powiedzieć –wyjąknęła Ann

-Nie teraz! –krzyknęła Amy. Jak najszybciej zbiegłyśmy do szatni.

-Co mamy zrobić? –przełknęłam ślinę-Co jeżeli nas też ktoś zaatakuje?
-Najważniejsze jest to,że musimy trzymać się razem. –odparła zdenerwowana Amelia. Rozległ się dzwonek na lekcję. -Courtney!  –To był Daniel.Zbiegł ze schodów z drugiej strony i stanął przed nami.- Co robiłyście w lewym skrzydle?
Spojrzałam na niego.Dopiero gdy go zobaczyłam zrozumiałam jak bardzo brakowało mi go przez ten tydzień.Uśmiechnęłam się szeroko i rzuciłam mu się w ramiona.

-Przepraszam że się nie odzywałam...-wplotłam palce w jego włosy
- Tyle się działo i ja...
-Cicho...-przytulił mnie mocno do siebie i delikatnie pocałował w głowę.-Wszystko będzie w porządku...-rozejrzał się i spojrzał na Ann. -To ty?! –warknęła poirytowana Annabeth- To ty zniszczyłaś mój związek? –nagle wokół niej powstał ognisty krąg.
- Co do cholery się tu dzieje? –krzyknął przerażony Daniel,patrząc na wściekłą rudowłosą anielicę.

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział szósty- Amelia

Wpatrywałam się w swój telefon,zupełnie jakby znał odpowiedzi na wszystkie moje pytania. W telewizji jakaś pogodynka wygłupiała się próbując przekonać widza, że następne dni będą tylko cieplejsze. Akurat! Zdążyłam kupić kolejną parę rękawiczek, jeszcze cieplejszą, grubszą od poprzedniej, a po powrocie do domu miałam sine palce. Policzyłam cicho do dziesięciu. Co ja najlepszego wyrabiałam? Zadzwoniłam do brata Courtney, na dodatek już po pierwszym sygnale nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Był czymś zdenerwowany i czułam, że się naprzykrzam.
Głupia. Głupia. Głupia. Schowałam twarz w dłoniach. Czułam wstyd, ale jednocześnie byłam podekscytowana. Zaprosił mnie do restauracji. Na kolację. Może nie pójdę na bal sama?
Ale co na to Courtney? Nie wydawało mi się, żeby to miało nas zbliżyć. Od pożaru jej nie widziałam, mieliśmy tydzień wolnego od szkoły, a poza nią nie było okazji się spotkać. Jednak Jared był zbyt przystojny i miły, że nie mogłam tego sobie odpuścić.
                                                     ***
Następnego dnia rano już ubrana podreptałam do kuchni, gdzie Ed szykował jajecznicę.
- Cześć, skarbie. Wybierasz się gdzieś dzisiaj? - Miał taką śmieszną minę, gdy gotował. Zupełnie jakby rozbijanie jajek na patelni było sprawą wagi państwowej.
- Spotkam się tylko z kimś na mieście i może wstąpię do biblioteki.
Uniósł brwi do góry.
- To ktoś fajny?
- Eee, nie.- Nie zamierzałam mu powiedzieć, że idę się spotkać z chłopakiem, który ma odnaleźć moich prawdziwych rodziców. Po moim trupie.- To kolega. Robimy razem projekt z angielskiego.
- Jasne, projekt. To tak młodzież wykorzystuje czas wolny od szkoły? - Parsknął śmiechem.- Dobra, nic nie mów. No chyba, że ma wąsy. Wtedy na pewno nie wpuszczę go za próg tego domu.
- Rzuciłam w niego ścierką i zerknęłam na zegar. Za dwadzieścia dziesiąta,a Tony chciał, żebyśmy się spotkali o jedenastej. Nie mogłam się doczekać, żeby usłyszeć co takiego znalazł. No bo musiał być na jakimś tropie, prawda? Byłam zdziwiona kiedy do mnie wieczorem zadzwonił, ale nie mogłam nic z niego wydusić. Może rezygnował, nic nie znalazł i się poddał?
Na umówione miejsce dotarłam już jako kłębek nerwów. Tego dnia naprawdę zrobiło się cieplej. Starłam śnieg z parkowej ławki i zastanawiałam się nad tym co się wydarzyło, gdy po raz ostatni byłam w Central Parku. Właśnie myślałam o Elenor, dziwnej kobiecie w pelerynie, gdy ktoś dotknął mojego ramienia. Podskoczyłam i o mało nie zleciałam z ławki.
- Hej, wszystko gra?- zapytał Tony. Miał na sobie czarną, puchową kurtkę, czarne spodnie i uwaga- czarne motocyklowe buty. Muszę przyznać, że wygląd niegrzecznego chłopca do niego pasował, choć nie był w moim typie.
- Tak- odburknęłam, zirytował mnie jego dziwny uśmieszek- zaszedłeś mnie od tyłu.
- Przykro mi, następnym razem postaram się, żebyś mnie widziała jak idę. Może wezmę wielki transparent, albo...
- Dobra, przepraszam,jestem poddenerwowana. Znalazłeś coś ciekawego?- spojrzałam na niego z nadzieją.
- Powiem ci, ale najpierw muszę coś wiedzieć.- Usiadł obok i spojrzał na mnie dziwnie- jak śledczy-poważnie.
- Hym, proszę bardzo. Pytaj o co chcesz. Przez chwilę siedział bezruchu, nadal mi się przyglądając.- Amelio, kim ty u licha jesteś?- wypalił.- Słucham?- O co mu chodziło? Myślałam, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Spytam inaczej...czym jesteś? Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię- spytał i wbił we mnie swoje stalowe spojrzenie. Rany, ten chłopak mógłby zabić samym spojrzeniem. Coś czułam, że to będzie bardzo długa rozmowa.
***

- Czym jestem? Co to za pytanie? Porąbało cię? I co to ma do moich rodziców? Są kosmitami?!- Kurcze, jak jestem wściekła to raczej nie myślę nad rzucaniem ciętych ripost.
- A ty jesteś kosmitą?-Spytał Tony zupełnie nie wzruszony moją reakcją.
- Ty tak poważnie? Chryste, zaraz zaczniesz mówić jak ta kobieta...- w porę ugryzłam się w język.
- Jaka kobieta?- Brawo, teraz dopiero rozbudziłam jego ciekawość.
- Nieważne, zapomnij. Nie wiem o co ci chodzi, naprawdę. A teraz powiedz czego się dowiedziałeś i wiedz, że zawsze mogę wynająć sobie kogoś innego do pomocy.
- W porządku, ale nie pozbyłabyś się mnie tak łatwo. Ta sprawa wychodzi poza zakres moich usług i jeżeli nie będziesz ze mną współpracowała to ktoś inny się tobą zajmie- ktoś mniej przyjemny w obyciu.
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Chyba zauważył, że nadal nie miałam bladego pojęcia o czym mówi.
- Posłuchaj, twoje nazwisko nie jest zbyt popularne. Ponadto nigdzie nie nie ma twojego aktu urodzenia, ani wiadomości o tym, gdzie trafiłaś tuż po zniknięciu twoich rodziców. Przecież nie mogłaś od razu zostać adoptowana, nie sądzisz?
- Mike i Ed nigdy mi o tym nie wspominali...-zaczęłam.
- Daj mi skończyć- przerwał mi niegrzecznie Tony- mówię, że nie ma informacji na twój temat w LUDZKIEJ bazie danych.
- W ludzkiej bazie?- powtórzyłam, zupełnie nie docierały do mnie jego słowa- Jezu, zaraz powiesz, że jesteś tajnym agentem i walczysz z UFO jak w „Facetach w czerni”.
- Przestań żartować, Amelio. Mam dostęp do wielu danych,a  jest tylko jedna kobieta, która przynajmniej dwa razy zmieniała nazwisko i może to zbieg okoliczności, ale kiedyś nazywała się Hyacinth.
- Tak, to rzadkie nazwisko... Do czego dążysz? Mam mamę kryminalistkę? Jaki to ma związek ze mną, z tym “czym” jestem i z tą twoją bazą danych?- czułam, że zaraz zwariuję.
Tony chyba też tracił cierpliwość.
- Ta kobieta nie jest człowiekiem! To zmiennokształtna....bardzo trudno było dotrzeć do tego nazwiska. Znalazłem je na liście zaginionych...-kontynuował.- Mam nawet jej zdjęcie- w tym momencie wyciągnął z kieszeni wydrukowaną fotografię. Pochyliłam się nad nim i nie mogłam wierzyć własnym oczom.- Jezu Chryste- szepnęłam- Ona...- nie mogłam wykrztusić zdania. Wszystko co przed chwilą powiedział Tony straciło dla mnie znaczenie, Central Park, ławka, chłopak obok mnie- wszystko się rozmyło. Liczyła się tylko kobieta na zdjęciu.
- Wygląda tak jak ty, prawda?- usłyszałam jakby z daleka - Inaczej nawet nie brałbym jej pod uwagę. Jeżeli jest twoją matką...to znaczy, ze ty także jesteś zmiennokształtną.
Nie odpowiedziałam. Zastygłam.
- Nie ma w tym nic złego, ale nie ma cię w żadnym znanym mi rejestrze. Prawnie, legalnie – nie istniejesz. Każda istota przy narodzeniu wpisywana jest na listę wraz z opisem, imionami rodziców, miejscem zamieszkania itp. To procedura od, której nie da się uciec.
- Co?- wróciłam na ziemię. Tony trzymał w ręku listę na której widniały jakies nazwiska. Wstałam, było mi niedobrze.- Żartujesz? Kto ci kazał to zrobić? Przerobiłeś moje zdjęcie w fotoszopie? To Charlie? Chryste!- wpadałam w histerię.- Odnalezienie rodziców naprawdę jest dla mnie ważne! Najważniejsze. Zaufałam ci! To obrzydliwe...ja...
Tony szybko podniósł się z ławki, ale zanim zdążył coś powiedzieć obróciłam się na pięcie i pobiegłam alejką, aż dognałam na skraj parku. Oparłam się o drzewo. Co za upokorzenie. Już od drugiej osoby usłyszałam, że nie jestem człowiekiem. Ale najbardziej mną wstrząsnęło to zdjęcie. Była na nim kobieta o bladej, pięknej twarzy. Miała ogromne, ciemne oczy- tak podobne do moich- mały nos, pełne usta...tylko włosy były jaśniejsze niż u mnie. Wyglądała niemal identycznie jak ja, tylko starzej- na może dwadzieścia pare lat, trzydzieści.
To niemożliwe...Tony opowiadał mi jakieś bzdury, prawda? Obiecałam sobie, że już więcej się z nim nie spotkam.

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział szósty-Annabeth

Zapowiadał się dziś bardzo leniwy dzień. Zajęcia w szkole zostały odwołane z powodu pożaru do końca tygodnia. Nie miałam pojęcia, co ze sobą począć tego dnia. Nie mogłam spotkać się z Carrie. Po tym, czego się dowiedziałam wczoraj, nabrałam podejrzeń. Nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację, ani z Carrie, ani z rodzicami. Skrupulatnie ich unikałam, bo musiałam wszystko jeszcze przemyśleć. Tego dnia uświadomiłam sobie jak samotna jestem. Siedziałam na parapecie z książką w ręku, trzymając na kolanach Lunę. Nie tak wygląda dzień najpopularniejszej dziewczyny w szkole, prawda? Westchnęłam i spojrzałam przez okno. Znowu padał śnieg. Wszędzie było biało, a ludzie chodzili opatuleni w swoje najcieplejsze ubrania. Kiedy tak patrzyłam przez okno zobaczyłam czarny motor i idącego w jego stronę chłopaka. To na pewno Tony! Pomyślałam i bez zastanowienia wyszłam na balkon.  Kiedy wyszłam na dwór uderzyło mnie paraliżujący chłód. Było z -20 stopni, a ja nadal byłam w mojej piżamie.
-Tony! Tony!- Starałam się przekrzyczeć uliczny gwar.  –Hej! Dupku!- Zawołałam jeszcze głośniej. Chłopak odwrócił się i szukał wzrokiem miejsca, z którego dochodził krzyk.- Tony!- Wrzasnęłam jeszcze raz i pomachałam mu.
-Cześć ruda!- Odkrzyknął- Nie jest Ci trochę zimno?! Może chcesz się napić czegoś ciepłego!?-Zapytał. W odpowiedzi pokiwałam głową i weszłam z powrotem do pokoju. Szybko zmieniłam rozciągniętą piżamę, na moje najlepsze dżinsy, rurki i wygodny, zielony sweter, podkreślający kolor moich oczu. Uczesałam włosy i pomalowałam rzęsy tuszem. Wzięłam torbę, ubrałam płaszcz i wybiegłam z domu. Kiedy wyszłam z klatki, czekał na mnie, oparty o swój czarny motor. Włosy opadały mu na oczy, te hipnotyzujące, niebieskie oczy.
-No to, co? Znowu masz zamiar mnie ubrudzić?- Zapytałam na powitanie. Tony zaśmiał się i wręczył mi kask.
-Nie. Tym razem zabiorę Cię w ciekawsze miejsce.- uśmiechnął się tajemniczo i odpalił silnik.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Znaleźliśmy się w mniej ruchliwej części Nowego Yorku. Tony skręcił w opustoszałą ulicę i zatrzymał się na krawężniku. Zeszłam z motoru niepewnie. Gdzie on mnie zabrał do cholery? Chłopak wziął ode mnie kask i schował go.
-Chodź.- machnął ręką w kierunku małego pubu, którego wcześniej nawet nie zauważyłam. Przełknęłam ślinę i ruszyłam za nim. –Cykasz się?- zapytał widząc moją minę. Otworzył przede mną drzwi i gestem zaprosił do środka. Przekroczyłam chwiejnie próg i rozejrzałam się. Chociaż było jeszcze wcześnie w pubie siedziało kilkoro mężczyzn, popijających coś i śmiejących się głośno. W powietrzu czuć było zapach alkoholu i dymu papierosowego. W odległym kącie, siedziały dwie dziewczyny trochę starsze ode mnie, które zlustrowały mnie wzrokiem. Siedziała z nimi jeszcze trzecia, blondynka, lecz nie widziałam jej twarzy. Cały lokal wydał mi się dziwnie podejrzany. Nagle Tony znalazł się tuż za mną.  –Spokojnie. - szepnął mi do ucha.- Nie dam Ci zrobić krzywdy.-Przeszył mnie dreszcz i poczułam zapach jego miętowej gumy do żucia.  Wydał mi się on teraz, o wiele atrakcyjniejszy niż normalnie. Chłopak wyminął mnie i usiadł przy barze, a ja podążyłam za nim.
-Joe poproszę dwa razy imbirową herbatę z cytryną. Jedna może być z czymś ekstra. –spojrzał na mnie, a barman pokiwał głową, przypatrując mi się z zainteresowaniem. Na ramieniu miał wytatuowanego wielkiego smoka i jakieś dziwne wzory, których nie umiałam zidentyfikować.
- Widzę, ze często tu bywasz.- zagadnęłam Tony’ego.
-Ta. Podają tu świetną… Kawę.- wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja się zaśmiałam.
-Oczywiście. Kawę.- dodałam kpiąco.
Joe podał nam napoje. Tony upił łyk herbaty i odwrócił się do mnie.
-No. Spróbuj.- przysunął mi napój pod nos.
 - Hmm… W sumie to nic o Tobie nie wiem. Skąd mam mieć pewność, że nie upijesz mnie i nie wykorzystasz?- chłopak przysunął się bliżej i spojrzał mi w oczy.
-Nie możesz jej mieć. Po prostu mi zaufaj.- odwróciłam wzrok i  pociągnęłam łyk ze szklanki, a przez moje ciało przepłynęło czyste ciepło. No, może z odrobiną whisky. Gdybym nie przerwała kontaktu wzrokowego, z pewnością bym go pocałowała. Ale chciałam grać niedostępną.
-Pycha…- dodałam z rozmarzeniem, aby zamaskować lekkie zdenerwowanie.
-Wiedziałem, że Ci zasmakuje.- uśmiechnęłam się do niego. –No to, co chcesz o mnie wiedzieć?- zapytał.
-Najlepiej wszystko. Ale może zacznijmy od podstaw… - Nagle poczułam zimny powiew. Odwróciłam się i zamarłam. W drzwiach stali ci dwaj goście. Ci, którzy napadli mnie wczoraj. Serce zabiło mi szybciej. Przecież oni na pewno mnie rozpoznają.
-Tony… Ja, ja już muszę lecieć.- pośpiesznie zarzuciłam płaszcz i wzięła torbę. Na twarzy chłopaka pojawiło się zaskoczenie.
-Czemu? Wszystko w porządku?- zapytał.
-Tak. Było naprawdę miło. Dzięki za herbatę.
-Poczekaj odwiozę Cię.- rzucił dziesięciodolarowy banknot na ladę i ruszył za mną do drzwi. Już mieliśmy wyjść, kiedy usłyszałam to obrzydliwe pogwizdywanie. Zatrzymałam się.
-No proszę, proszę… Kogo my tu mamy.- odezwał się jeden z facetów.
-Nasza mała ślicznotka… - dodał drugi.- I jest z nią Walker. A to się porobiło!-Tony odwrócił się z wściekłością.
-Czego chcesz Jenkyns?-zapytał wyzywająco Tony.
-Walker, chyba naprawdę jesteś ślepy. Albo to, co o Tobie mówią to zwykłe bujdy.- odpowiedział mu ten pierwszy.
-Ona jest nasza.-odezwał się ten o nazwisku Jenkyns.
-Co wy pieprzycie? Zawsze wiedziałem, ze jesteście nienormalni. Z resztą jak widzicie jest ze mną.- objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej do siebie. Gdyby nie okoliczności naprawdę byłabym zachwycona, ale chciałam się stamtąd jak najszybciej wydostać. Tony odwrócił się i wyprowadził mnie z lokalu. Stanęliśmy przy motorze.
-O co im chodziło? zapytałam. Tony myślał o czymś intensywnie.
-Nie wiem.-odpowiedział, ale jego głos był nieobecny. Byłam skołowana. Co ma z tym wspólnego Tony? Nic nie rozumiałam. Ale on coś wiedział. Tego jednego byłam pewna.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kiedy zatrzymaliśmy się pod moim domem Tony wyraźnie trzymał mnie na dystans. Szybko się pożegnał i odjechał. Byłam lekko zawiedziona. Kiedy otwierałam drzwi mieszkania, zauważyłam bordową kopertę ze złotym napisem „Dla Annabeth”. Podniosłam ją z ziemi i weszłam do mieszkania. Zdjęłam ubrania i z zaciekawieniem otworzyłam kopertę. W środku znajdowało się zaproszenie na bal maskowy. „Mamy zaszczyt zaprosić Annabeth Cassandrę Underwood na bal maskowy "Bez Twarzy".. Obowiązkowy strój wizytowy i maska. Adres i dokładną datę znajdziecie na drugiej stronie zaproszenia.” Przeczytałam. -Od kogo to może być?- westchnęłam i odpaliłam laptop. Po chwili namysłu wzruszyłam ramionami. - W sumie, to nie ważne.- zwróciłam się do Luny.- Nie mam zbyt wielkiej ochoty na zabawę.