Myśleliśmy,
że wrócisz później, pochodzisz trochę dłużej po sklepach i no wiesz, będziesz
załatwiać jakieś inne babskie sprawy jak fryzjer, kosmetyczka...- ciągnął
Charlie.
On
też wyglądał śmiesznie. Miał na sobie mój stary niebieski fartuch do gotowania.
Włosy koloru czekolady miały teraz białe pasemka, prawdopodobnie od mąki, w której
były także utytłane jego ręce.
-
A po co mi to wszystko? Przecież nie wybieram się na jakąś galę czy coś w tym
stylu.
Wyszykować
się mogę w domu – zgrabnie mu przerwałam i wyciągnęłam rękę, żeby potargać przyjacielowi
włosy. Już w piątej klasie zauważyłam jaki się zrobił przystojny. Wysoki,
szczupły, o orzechowych oczach i z tym swoim luzackim podejściem do życia,
czarował wiele dziewczyn.
I
nadal był singlem.
-
Dobra, nie obraź się, ale musisz stąd wyjść. - oznajmił mi, mój jakże uprzejmy
przyjaciel.- Mamy niewiele czasu na przygotowania, a jest jeszcze wiele do
zrobienia.
Zostałam
więc oficjalnie wyrzucona z własnego domu, z rozkazem powrotu koło godziny
20.00. W międzyczasie postanowiłam jednak skorzystać z pomysłu Charliego i
wybrać się do fryzjera i kosmetyczki. Chciałam jeszcze kupić sobie odlotową
sukienkę. Skoro dali mi pieniądze na to wszystko, nie wypadało grymasić. Pod swoją
kamienicę podjechałam taksówką. Przyjemności na mieście zajęły mi trochę więcej
czasu niż z początku podejrzewałam. Jadąc na gorę, przejrzałam się w lustrze
windy. Fryzjerka wykonała kawał dobrej roboty. Upięła moje długie, ciemne włosy
w niesforny kok, który przyozdobiła małą różyczką na środku. Przycięła mi także
nieco grzywkę, żeby nie opadała na oczy. Do takiej fryzury idealnie dopasowano
cały makijaż. Moje usta były bardziej czerwone niż zwykle, a oczy podkreślono
czarnym eyelinerem. Kupiłam sobie do tego koronkową, czerwoną sukienkę przed
kolano i czarne szpilki.
Już na klatce słyszałam dudnienie klubowej
muzyki. Musiałam dzwonić trzy razy zanim ktoś się w ogóle zorientował, że
przyszłam. Otworzył mi jakiś wstawiony kolega ze szkoły, którego imienia nawet
nie pamiętałam. Bez słowa wpuścił mnie do środka.
To
co tam zobaczyłam zaskoczyło mnie zupełnie. Mieszkanie Mike i Edwarda wyglądało
dosłownie
jak jeden z klubów Manhattanu. Wszędzie rozmieszczone były neonowe światła, nie
wiadomo skąd wydobywał się dym, może z papierosów. Na środku powieszono wielki
transparent z napisem „STO LAT AMELIO!!!”, pod którym spora grupa ludzi skakała
w rytm muzyki dance.
Zabawne,
że połowy tych osób nigdy nie widziałam na oczy. Szukałam wzrokiem swoich
opiekunów
albo chociaż Charliego, ale jak na takie niemałe mieszkanie panował tu straszny
ścisk i nie mogłam nic dostrzec wśród tego tłumu.
Zaczęłam
się przeciskać w stronę, jak przypuszczałam, kuchni. Po drodze wpadłam na
obściskującą się parę.
-
Patrz, jak chodzisz- usłyszałam.
Przyjrzałam
się uważniej tym, na których wpadłam i nie mogłam wierzyć własnym oczom. To był
Charlie z bardzo skąpo ubraną blondynką. Zrobiło mi się niedobrze. Chłopak
dopiero teraz zauważył, że to ja.
-Amelia...-zaczął.
-
Gdzie Edd? Albo Mike? - szybko mu przerwałam. Nie wiem czemu, ale byłam na
niego strasznie wściekła. Powodem mogła być owa blondynka.
-
Nie mam pojęcia, impreza wyszła nam troszeczkę spod kontroli...oni się chyba
wpienili i
wyszli...ale
uwierz mi, to nie moja wina.
Bez
słowa odwróciłam się od niego i skierowałam tym razem w stronę mojego pokoju.
Impreza wyglądała nieciekawie. Ktoś rzygał do doniczki z idealnie
wypielęgnowanymi kwiatami Mike'a. Miałam nadzieję, że nikt nie zdążył wedrzeć
się do mojego pokoju.
Oczywiście,
nadzieja matką głupich.
Na
moim łóżku leżał Steve w otoczeniu dwóch dziewczyn. Nigdzie nie mogłam
zlokalizować
mojego
kota. Bezsilna, stałam i patrzyłam na przebieg mojej szalonej imprezy
urodzinowej. W końcu nie mogłam tego dłużej wytrzymać. Najwyraźniej niewiele
osób w ogóle wiedziało jak wygląda solenizantka, a te, które widziały były
mocno wstawione. Wyszłam więc z mieszkania i nie wiedząc co dalej począć,
opuściłam kamienicę. Błyskawicznie podjęłam decyzję i ruszyłam do Central
Parku.
***
Było
potwornie zimno, a ja narzuciłam na sukienkę jedynie czarną skórę. Łzy
spływały
mi po policzkach. Byłam na ściekła na Charliego, moich opiekunów, a w
szczególności na siebie, że uwierzyłam, że ten wieczór może być wyjątkowy.
Siedziałam
na ławce jakiś czas, dopóki nie usłyszałam dziwnego dźwięku. Jakby krzyku. Ktoś niedaleko
mnie biegł uliczką- postać w ciemnej pelerynie. Wstałam i kierowana impulsem
ruszyłam za nią. Po chwili postać zatrzymała się dokładnie na środku placu. Po
drugiej stronie, naprzeciwko zobaczyłam jeszcze kogoś. Młodą dziewczynę w
czarnej sukience.