.tabs-outer {border-style: solid;}

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział czwarty- Amelia

Nadal śmiejąc się, wyszłam z dziwnego pomieszczenia do jakiego zaprosiła nas ta Eleanor. Może to był zwykły prank i gdzieś ktoś ukrył kamery...Chciałabym, żeby cała ta historia okazała się jednym wielkim żartem. Niestety nie tylko ja w tym siedziałam. Były jeszcze te dwie dziewczyny- Annabeth i Courtney. Obie kojarzyłam ze szkoły, ale pochodziłyśmy z zupełnie innych światów. Należały do dziewcząt-przywódców, które mają swoją świtę i są powszechnie znane w całej szkole. Ja natomiast ledwie rozpoznawałam wszystkich uczniów, z którymi miałam zajęcia i szczerze wątpię czy i oni mnie zauważyli. W hierarchii szkolnej stałam na uboczu, grono moich przyjaciół było bardzo wąskie, a teraz miałam dzielić tajemnice z dwiema najpopularniejszymi dziewczynami z liceum. Ubaw po pachy.
Tak się zapętliłam w swoich rozmyślaniach, że nie zarejestrowałam gdzie idę. Znalazłam się na ruchliwej uliczce, a żeby odczytać jej nazwę musiałam na chwilę przystanąć. Jakaś kobieta na mnie wpadła i głośno przeklinając pchnęła na kogoś innego. Ten ktoś był wysoki i miał piękne niebieskie oczy...
-Przepraszam,- mój głos przypominał dziwny pisk- jestem nieprzytomna.
Chłopak złapał mnie i przytrzymał, bo inaczej pewnie bym się wywróciła i zrobiła z siebie jeszcze większą ofermę.
- Nie ma sprawy.- on też starał się stać normalnie w tym tłumie, kiedy wszyscy nadchodzili z różnych kierunków. Śmiesznie to wyglądało- Amelia, prawda?
Dopiero teraz dobrze mu się przyjrzałam. To był ten sam chłopak, który pomógł mi wydostać się ze szkoły podczas pożaru.
- Jared?- spytałam, a w duchu miałam nadzieje, że nie poplątałam jego imienia. 
- Tak, może chodźmy porozmawiać w innym miejscu?- mówiąc to, uśmiechnął się lekko.
- Jasne, prowadź.
Bez ceregieli złapał mnie za rękę i prowadził przez dziki tłum niczym Mojżesz przez Morze Czerwone. Znaleźliśmy ustronną kafejkę, w której Jared musiał często przebywać, bo rzucił kelnerce szybkie: „To co zwykle” i wskazał mi mały stoliczek przy oknie.
- Co zamawiasz?-rzucił, rozsiadłszy się wygodnie przede mną - mają naprawdę dobrą latte.
Zagapiłam się na jego tors. Miał ciasno opinającą szarą koszulkę, spod której widać było wszystkie mięśnie i kaloryfer, którym mógłby pochwalić się niejeden model.
- Amelio? - Powtórzył i podniósł jedną brew do góry. 
- Latte - chwała Bogu, że dosłyszałam wcześniejsze pytanie.
Kelnerka akurat podeszła do naszego stolika i zdążyła rzucić mi porozumiewawcze spojrzenie. Biedna nie wiedziała, co teraz czułam.
- Co u twojej siostry, czy wszystko w porządku?- spytałam, dochodząc już do siebie. 
- Tak, chociaż Court szybko mnie zostawiła i gdzieś pobiegła...- w tym momencie mój otępiały mózg skojarzył fakty. Courtney, ta sama, która wybiegła z salonu staruszki Elenor, była siostrą Jareda.
- Wiem – prędko przerwałam Jaredowi.
- Jak to? Widziałaś się z nią?- Z jego miny wynikało, że nie obejdzie się bez tłumaczenia.
W tym momencie jak anioł z nieba zjawiła się kelnerka i postawiła przed nami nasze zamówienia.
Wzięłam mały łyczek latte i zerknęłam na Jareda. Nie ruszył swojej kawy tylko nadal mi się przyglądał.
-Tak się składa, że spotkałam się na chwilę z Courtney i z inną dziewczyną, Annabeth. Przepraszam, ale mam problem z pamięcią do twarzy – zaczynałam mówić coraz szybciej- a poznałam was raptem dzisiaj i zapomniałam, że jesteście rodzeństwem, a potem jeszcze ta kobieta...
- Poczekaj- uciszył mnie łagodnie- mówisz, że spotkałaś się z moją siostrą i Annabeth? Przecież one się nie cierpią. I o jaką kobietę chodzi?
No pięknie, moje nowe znajome nie przepadają za sobą. Nasza przyszła współpraca (o ile taka miała nastąpić) zapowiadała się kolorowo. W dodatku nie miałam pojęcia ile mogę powiedzieć Jaredowi. Wygrało przekonanie, że w końcu był bratem Courtney. Chciała czy nie, powinien wiedzieć co jest grane. Nachyliłam się do niego i pokrótce streściłam spotkanie z Eleanor, a później dorzuciłam jeszcze wydarzenia ostatnich dni.
Zaczerwieniona spuściłam wzrok i pomyślałam, że pewnie weźmie mnie za wariatkę. Ale gdy ponownie na niego spojrzałam wyciągał telefon ze spodni i wybierał numer.
- Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś.- przerwał i zerknął na mnie- Słuchaj, muszę natychmiast zobaczyć się z moją siostrą- przy tych słowach poderwał się z krzesła. Musiałam mieć bardzo smutną minę, bo dodał- ale mam wrażenie, że jeszcze się spotkamy. Nie przejmuj się, wkrótce zrozumiesz co się tu dzieje. - Rzucił banknoty na stolik, szybko się uśmiechnął i zniknął za drzwiami.
Pięknie, wszyscy wokół zdawali się wiedzieć o co chodzi tylko ja nie. W dodatku kelnerka zabierając rachunek spojrzała na mnie z politowaniem. Musiało to wyglądać jak kiepska randka.
Czerwona jak burak zabrałam swoje rzeczy i zostawiłam prawie nietkniętą latte na ladzie. Jared przy okazji zapłacił i za mnie.
Gdy wyszłam na zewnątrz, zimny porywisty wiatr potargał mi włosy. Może jeszcze do mnie nie dotarło, że moje życie diametralnie się zmieniło, ale w tej chwili potrzebowałam tylko ciepłej kąpieli i łóżka.

piątek, 14 listopada 2014

Zwiastun opowiadania

Hej!
Zapraszamy Was do obejrzenia zwiastunu naszego bloga :)
Mamy nadzieję, że Wam się spodoba. 
Dajcie znać co sądzicie ;)
Pozdrawiamy!
Autorki <3



poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział czwarty- Annabeth


To postać z Central Parku. A te dziewczyny też tam były i może wiedzą coś o tym dziwnym tatuażu. Biegłam ile sił w nogach, a moje botki na obcasie dodatkowo utrudniały mi zadanie. Było już dość ciemno, zimny wiatr uderzał mnie w twarz, a sweter, który miałam na sobie nie chronił mojego ciała przed mrozem. Ludzie patrzyli na nas jak na wariatki, kiedy przemykałyśmy koło nich. Skręciłyśmy w ciemną uliczkę. Ślepy zaułek. Osoba stojąca przed nami miała na sobie długi, czarny płaszcz i kaptur zarzucony na głowę. Wcześniej wydawała mi się wyższa i potężniejsza.
-Nie masz, dokąd uciec! Wyjaśnisz mi teraz, co to oznacza.- Wyciągnęłam w jego kierunku prawą rękę, pokazując znak. Tajemnicza postać odwróciła się i stała teraz twarzą do nas. Zdjęła kaptur, a naszym oczom ukazała się niska staruszka o szarych włosach i ziemistej cerze. Stałam osłupiała. Jak to możliwe, że starsza pani przemieszczała się w tak szybkim tempie?
-Spokojnie dziewczęta odpowiem na wszystkie wasze pytania. Ale najpierw zapraszam was na herbatę. Musicie się ogrzać.-Otworzyła metalowe drzwi, prowadzące do pomieszczenia, z którego sączyło się ciepłe światło i zapach cynamonu. Zerknęłam niepewnie na towarzyszki. -Idziecie?- zapytała uprzejmie staruszka. Brunetka ruszyła w stronę drzwi, więc zrobiłam to samo, a za mną podążyła też dziewczyna o ciemnoblond włosach. Kiedy przekroczyłam próg uderzyła mnie fala ciepła.  -Rozgośćcie się, a ja wstawię wodę na herbatę- Kobieta wprowadziła nas do przytulnego salonu. Na ścianach, pokrytych lawendową farbą, stały regały z najróżniejszymi klamotami. Były tam szklane kule, książki, pierścionki, kubki, porcelanowe figurki, stare zabawki i wiele innych drobiazgów. Na środku pokoju stała duża, biała sofa i taki sam fotel, nakryte ciemnozielonymi kapami i stolik do kawy, na którym stał wazonik z przebiśniegami. Rozejrzałam się po pokoju i przejechałam palcami po okładkach książek, których tytuły napisane były w dziwnym, nieznanym mi języku.
-Hej. Spadajmy stąd.- Odezwała się brunetka -Ta babcia wydaje mi się dziwna.-Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
-Jak to? Nie chcesz się dowiedzieć, co działo się wczorajszej nocy? Ja pamiętam tylko ją i was. W dodatku rano budzę się z tym piekielnym tatuażem... To też jest dziwne, nie uważasz? Nie wyjdę z stąd bez wyjaśnień. -Odpowiedziałam jej. Staruszka weszła do salonu z tacą, na której stał dzbanek, porcelanowe filiżanki i talerzyk z cynamonowymi ciasteczkami.
-Dziewczęta. Spokojnie. Zaraz dostaniecie odpowiedzi na dręczące was pytania. Usiądźcie.- Wskazała kanapę. Stałam niewzruszona, kiedy dziewczyny zajęły miejsce.
-Jak mam być spokojna? Przed chwilą podpaliłam szkołę!- wyrzuciłam z siebie.
-T-to byłaś Ty?- spytała ta o ciemno blond włosach. -Ale jak…?- spojrzała ze strachem na staruszkę.
-Annabeth.-Kobieta zwróciła się do mnie -Usiądź. Zjedz ciasteczko.
-Nie chcę żadnego cholernego ciasteczka!- Krzyknęłam i w tej samej chwili zasłony stanęły w ogniu. Pozostałe dziewczyny krzyknęły przerażone. Ze strachem spojrzałam na swoje ręce.  -Co się ze mną dzieje?- Zapytałam drżącym głosem. Kobieta machnęła od niechcenia ręką i płomienie zniknęły.
-Wszystko po kolei. Ja jestem Elenor. Ty-Wskazała na brunetkę -jesteś Amelia. A Ty to Courtney.- Kiwnęła głową w stronę blondynki. -No I jeszcze Annabeth.- Podała mi filiżankę z gorącą, jak mniemam, herbatą.
-Skąd nas pani zna?- zapytała Amelia.
-Obserwuję was od zawsze. To moje zadanie.- Elenor nasypała cukru do swojej filiżanki.
-Czemu?- zapytałam bezczelnie.
-Nie jesteście zwykłymi dziewczynami. A ten świat kryje w sobie wiele niespodzianek i rzeczy, o których wam się nie śniło.- upiła łyk herbaty -Wierzycie w istoty nadnaturalne?- zapytała.
-Wampiry, wilkołaki i te sprawy? Jasne, że nie.- Odpowiedziała Courtney.
-Więc powinnyście zacząć. Widziałyście, co zrobiła Annabeth. Wam też z pewnością przytrafiły się dziwne rzeczy. Od wczoraj musiały. Wasze siedemnaste urodziny nadeszły, a wasza natura powoli się ujawnia.- Kobieta przebiegła po nas wzrokiem i zatrzymała się na mnie. -Annabeth Underwood. To co stało się wczoraj w nocy, pożar… Wiem, że jesteś przerażona… Ale też niezwykle potężna. Z resztą nie dziwię się. To jest zapisane w genach.-wskazała mój nadgarstek -Piękna bransoletka. Po babci, prawda?
-O czym pani mówi? Zna pani moją babcię?- kobieta pokiwała głową.
-Oczywiście, że tak. Twoja babka, Beatrice, jest Najwyższą. Przywódczynią aniołów. Budzi respekt także u przedstawicieli innych gatunków,bo jest też przewodniczącą Rady, która decyduje o wszystkim, co tyczy się stworzeń nadnaturalnych. To był dla niej wielki cios, gdy musiała pozbawić skrzydeł Elizabeth, Twoją matkę. Twoi rodzice są znani całej naszej społeczności. Postawić się Najwyższej Archanielicy to jest coś. Beatrice wybrała dla Twojej matki wspaniałego męża. Potężnego archanioła, niestety była ona już zakochana w innym aniele, Twoim ojcu. Uciekli razem, a dowiedziawszy się o tym, Beatrice musiała ukarać ich oboje. Dla przykładu, inaczej straciłaby w oczach przywódców innych ras. To nie była łatwa decyzja, wątpię też czy była słuszna, lecz moje zdanie jest tu najmniej istotne. Od tamtej pory twoi rodzice mieszkają na ziemi. Wiedzieli jednak, że pewnego dnia będziesz musiała zająć miejsce Beatrice. Twoja babka rządzi już bardzo długo. Anioły rodzą się i przez pierwsze 17 lat życia rozwijają jak ludzie, ale później starzeją się dużo wolniej. Beatrice została Najwyższą w wieku 800 lat. A wyglądała jak 20 latka.-Wstałam, bo nie mogłam dłużej słuchać tych głupot.
-Niech pani przestanie wmawiać mi te bzdury! Nie istnieje coś takiego jak świat nadnaturalny albo anioły!- Elenor zlustrowała mnie wzrokiem.
-Słońce. Masz dużo wątpliwości, lecz one z czasem miną. Usiądź. A więc, na czym stanęło? Ach tak! Konflikty między gatunkami zaczęły się zaostrzać. Wszyscy zarzucali Aniołom, że działają jedynie na swoją korzyść, nie licząc się z innymi. Zaczęły się walki o terytorium, wpływy, przywileje… Nastała wojna. Wasz gatunek zyskał wielu wrogów. Pewne jest, że pierwszą osobą, którą będą chcieli zabić jest Najwyższa i jej następczynie. Twoja matka nie może zasiąść na czele Rady, ponieważ jest Upadłą Anielicą, nie ma skrzydeł. To powoduje z Ciebie ruchomy cel. Rodzice postanowili nie mówić Ci o tym dla Twojego dobra. Chcieli Cię w ten sposób chronić.
-Skoro tak, to czemu pani mi to wszystko opowiada?- Zapytałam skołowana.
-Nie robiłabym tego gdyby nie znak.- Elenor wzięła mnie za prawy nadgarstek. -To jest znak Nieobliczalnych. Widziałaś go już przedtem, prawda? Pojawiał się znikąd. Przepowiednia mówi, że przedstawicielki 3 najbardziej nienawidzących się gatunków wpłyną na bieg wydarzeń. Zapobiegną zagładzie ludzkości, albo ją spowodują. Każda z Nieobliczalnych ma ogromną moc. Ty Annabeth, jako Anielica jesteś silniejsza, szybsza i zwinniejsza niż normalni ludzie. Posiadasz też rzadką moc. Twoje silne uczucia przekształcają się w energię, która uchodzi do świata w postaci ognia, innymi słowy możesz sprawić, że ogien pojawi się znikąd. Z czasem nauczysz się to kontrolować. -Chciałam coś powiedzieć, ale Elanor już mnie nie słuchała. Chyba uważała, że tyle wyjaśnień mi na razie wystarczy. Myliła się. Chciałam wiedzieć więcej. Chciałam wiedzieć wszystko. Nigdy w życiu nie uwierzyłabym w te bujdy... Gdyby nie pożar…
-Amelia Hyacinth. Wczoraj nie miałaś zbyt dobrego dnia, prawda? Twój przyjaciel zachował się podle.-dziewczyna była widocznie zaskoczona. -Jak mają się twoi opiekunowie? Czy wiedzą, co się z Tobą dzieje?
-Ach, ja też pewnie mam magiczną moc i urodziłam się wieki temu...-Ironizowała Amelia.
- Może nie wieki.- Elenor zamyśliła się. Patrzyła w jakiś punkt gdzieś za mną. Odwróciłam się, żeby zobaczyć ,o co chodzi, lecz nic nie ujrzałam.  Po chwili kobieta ocknęła się z transu.- Ty także posiadasz moc dziecino. Wkrótce zaczniesz się zmieniać, będziesz widziała historie innych, będziesz czuła to, co oni... Kobieta zmienną jest… A ty… A ty jesteś na to niezbitym dowodem.- Powiedziała, uśmiechając się z żartu, który tylko ona rozumiała. - Czeka cię równie ciężka droga, co twoje znajome.- Mówiąc to spoważniała- Nadchodzi niebezpieczeństwo. Niedługo stawisz czoło swoim lękom, poznasz prawdę o swoim dziedzictwie, krew spotka krew.- Elenor mówiła coraz szybciej.
-Hahhahaha- spojrzałam na Amelia ze zdziwieniem. Dziewczyna wybuchła niepochamowanym chichotem. Starsza kobieta spojrzała na nią spode łba i machnęła ręką.
- Jak chcesz, dziecko, ale zapamiętaj dobrze moje słowa, bo nigdy więcej już ich nie powtórzę.- W końcu spojrzała na Courtney.
-Courtney Brown, a ty zauważyłaś już jakieś zmiany? Widzę, że dar siły już powrócił. Nie martw się reszta mocy przyjdzie z czasem.- Podsunęła jej filiżankę z już nieco chłodną herbatą.
-Słucham? O czym Pani do cholery mówi? Jakie dary?- zapytała zirytowana.
-Możliwość uleczania, przewidywanie przeszłości, wizje. Możliwe, że z czasem będzie tego więcej. Ty kochanie jesteś medium.- Elenor powiedziała to z taką nonszalancją, jakby mówiła o pogodzie panującej za oknem. -Urodziłaś się w 1613r. w Wiedniu w Austrii. Nadano Ci imię Marie Katharina Angerger. Jako córka władcy czasu i medium stałaś się nieśmiertelna, jak cała Twoja rodzina. Dużo podróżowaliście, bardzo rzadko zagrzewaliście miejsce. Ale w 1661r. Coś się zmieniło...Poznałaś mężczyznę. Na imię miał James i był najlepszym przyjacielem twojego brata. Zakochałaś się w nim od pierwszego wejrzenia. Dodam, że jemu też nie byłaś obojętna. Byliście bardzo szczęśliwi. Niestety wtedy Ty to zobaczyłaś. Widziałaś wszystkie skutki i przyczyny wojny, długo przed jej rozpoczęciem. Wiedziałaś bardzo dużo i to było za dużo informacji do trzymania w sekrecie, więc podzieliłaś się nimi z osobami, którym najbardziej ufałaś: ze swoim bratem, narzeczonym i przyjacielem Anthony’m. Jednak potem ktoś się o tym dowiedział... Ktoś rządny władzy. Ktoś, kto od zawsze chciał mieć cały świat u swych stóp.
-To ten ktoś, z kim mamy stoczyć walkę? Tak? – Amelia, już opanowana, spojrzała na Elenor.
-Tak,a rodzice Mar...Courtney oskarżyli o to James’a i Anthony’ego. Zakazali Ci się z nimi kontaktować, ale aby się zabezpieczyć dodatkowo rzucili na Ciebie zaklęcie zapomnienia i fałszywej tożsamości. Dlatego nie pamiętasz niczego z przeszłości.
-To nie możliwe! Urodziłam się w 1996r. tutaj w Nowym Jorku... Przecież doskonale pamiętam przedszkole, wszystkie przedstawienia szkolne, wyjścia z rodzicami, każde święta. Pamiętam jak rosłam razem z Jaredem, pamiętam rozwód, narodziny Lily…To przecież nie mogą być kłamstwa.- Dziewczyna miała rozbiegany wzrok. Najwyraźniej trawiła wszystkie otrzymane dziś informacje.
-Twój ojciec naprawdę zdradził twoją mamę i przygarnął Lily. Ale skąd wiesz, że reszta to prawda? –Courtney gwałtownie wstała, a na podłogę kapały łzy.
-Oni by mi tego nie zrobili! Nigdy! –Krzyknęła przez łzy i wybiegła, trzaskając drzwiami.       
 –Mhm- odchrząknęła Amelia –Ja chyba też już pójdę. Nie chcę pani urazić, ale to wszystko, o czym nam pani opowiadała jest… Niemożliwe.- Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. –Do widzenia.- Pożegnała się i szybko wyszła z mieszkania.
-Annabeth. -Zwróciła się do mnie kobieta. –Wiem, że zasiałam u Ciebie ziarno niepewności. Wiem też, że mi wierzysz. To wszystko, co się wam przytrafiło i to, co tu usłyszałaś jest prawdziwe. Mam jedynie nadzieję, że nie sprowadzę na Ciebie zbyt wielu nieszczęść moja droga.- Poklepała mnie po dłoni-No, ale na Ciebie już czas.-Wstałam i pokiwałam głową.
-Racja. Przepraszam za zasłony.
-Nie martw się. Wszystko w porządku.- Odwróciłam się by wyjść, gdy nagle kobieta chwyciła mnie za ramie.

-Uważaj na siebie. Osób takich jak Ty jest wokół Ciebie dużo więcej, niż myślisz.