To
postać z Central Parku. A te dziewczyny też tam były i może wiedzą coś o tym
dziwnym tatuażu. Biegłam ile sił w nogach, a moje botki na obcasie
dodatkowo utrudniały mi zadanie. Było już dość ciemno, zimny wiatr uderzał mnie
w twarz, a sweter, który miałam na sobie nie chronił mojego ciała przed mrozem.
Ludzie patrzyli na nas jak na wariatki, kiedy przemykałyśmy koło nich.
Skręciłyśmy w ciemną uliczkę. Ślepy zaułek. Osoba stojąca przed nami miała na
sobie długi, czarny płaszcz i kaptur zarzucony na głowę. Wcześniej wydawała mi
się wyższa i potężniejsza.
-Nie masz, dokąd uciec! Wyjaśnisz mi teraz,
co to oznacza.- Wyciągnęłam w jego kierunku prawą rękę, pokazując znak.
Tajemnicza postać odwróciła się i stała teraz twarzą do nas. Zdjęła kaptur, a
naszym oczom ukazała się niska staruszka o szarych włosach i ziemistej cerze.
Stałam osłupiała. Jak to możliwe, że starsza pani przemieszczała się w tak
szybkim tempie?
-Spokojnie dziewczęta odpowiem na wszystkie
wasze pytania. Ale najpierw zapraszam was na herbatę. Musicie się ogrzać.-Otworzyła
metalowe drzwi, prowadzące do pomieszczenia, z którego sączyło się ciepłe
światło i zapach cynamonu. Zerknęłam niepewnie na towarzyszki. -Idziecie?- zapytała
uprzejmie staruszka. Brunetka ruszyła w stronę drzwi, więc zrobiłam to samo, a
za mną podążyła też dziewczyna o ciemnoblond włosach. Kiedy przekroczyłam próg uderzyła
mnie fala ciepła. -Rozgośćcie się, a ja
wstawię wodę na herbatę- Kobieta wprowadziła nas do przytulnego salonu. Na
ścianach, pokrytych lawendową farbą, stały regały z najróżniejszymi klamotami.
Były tam szklane kule, książki, pierścionki, kubki, porcelanowe figurki, stare
zabawki i wiele innych drobiazgów. Na środku pokoju stała duża, biała sofa i
taki sam fotel, nakryte ciemnozielonymi kapami i stolik do kawy, na którym stał
wazonik z przebiśniegami. Rozejrzałam się po pokoju i przejechałam palcami po
okładkach książek, których tytuły napisane były w dziwnym, nieznanym mi języku.
-Hej. Spadajmy stąd.- Odezwała się brunetka
-Ta babcia wydaje mi się dziwna.-Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
-Jak to? Nie chcesz się dowiedzieć, co
działo się wczorajszej nocy? Ja pamiętam tylko ją i was. W dodatku rano budzę
się z tym piekielnym tatuażem... To też jest dziwne, nie uważasz? Nie wyjdę z
stąd bez wyjaśnień. -Odpowiedziałam jej. Staruszka weszła do salonu z tacą, na
której stał dzbanek, porcelanowe filiżanki i talerzyk z cynamonowymi
ciasteczkami.
-Dziewczęta. Spokojnie. Zaraz dostaniecie
odpowiedzi na dręczące was pytania. Usiądźcie.- Wskazała kanapę. Stałam
niewzruszona, kiedy dziewczyny zajęły miejsce.
-Jak mam być spokojna? Przed chwilą
podpaliłam szkołę!- wyrzuciłam z siebie.
-T-to byłaś Ty?- spytała ta o ciemno blond
włosach. -Ale jak…?- spojrzała ze strachem na staruszkę.
-Annabeth.-Kobieta zwróciła się do mnie
-Usiądź. Zjedz ciasteczko.
-Nie chcę żadnego cholernego ciasteczka!- Krzyknęłam
i w tej samej chwili zasłony stanęły w ogniu. Pozostałe dziewczyny krzyknęły
przerażone. Ze strachem spojrzałam na swoje ręce. -Co się ze mną dzieje?- Zapytałam drżącym
głosem. Kobieta machnęła od niechcenia ręką i płomienie zniknęły.
-Wszystko po kolei. Ja jestem Elenor.
Ty-Wskazała na brunetkę -jesteś Amelia. A Ty to Courtney.- Kiwnęła głową w stronę blondynki. -No I jeszcze
Annabeth.- Podała mi filiżankę z gorącą, jak mniemam, herbatą.
-Skąd
nas pani zna?- zapytała Amelia.
-Obserwuję was od zawsze. To moje zadanie.-
Elenor nasypała cukru do swojej filiżanki.
-Czemu?- zapytałam bezczelnie.
-Nie jesteście zwykłymi dziewczynami. A ten
świat kryje w sobie wiele niespodzianek i rzeczy, o których wam się nie śniło.-
upiła łyk herbaty -Wierzycie w istoty nadnaturalne?- zapytała.
-Wampiry, wilkołaki i te sprawy? Jasne, że
nie.- Odpowiedziała Courtney.
-Więc powinnyście zacząć. Widziałyście, co
zrobiła Annabeth. Wam też z pewnością przytrafiły się dziwne rzeczy. Od wczoraj
musiały. Wasze siedemnaste urodziny nadeszły, a wasza natura powoli się
ujawnia.- Kobieta przebiegła po nas wzrokiem i zatrzymała się na mnie.
-Annabeth Underwood. To co stało się wczoraj w nocy, pożar… Wiem, że jesteś
przerażona… Ale też niezwykle potężna. Z resztą nie dziwię się. To jest
zapisane w genach.-wskazała mój nadgarstek -Piękna bransoletka. Po babci,
prawda?
-O czym pani mówi? Zna pani moją babcię?-
kobieta pokiwała głową.
-Oczywiście, że tak. Twoja babka, Beatrice,
jest Najwyższą. Przywódczynią aniołów. Budzi respekt także u przedstawicieli
innych gatunków,bo jest też przewodniczącą Rady, która decyduje o wszystkim, co
tyczy się stworzeń nadnaturalnych. To był dla niej wielki cios, gdy musiała
pozbawić skrzydeł Elizabeth, Twoją matkę. Twoi rodzice są znani całej naszej
społeczności. Postawić się Najwyższej Archanielicy to jest coś. Beatrice
wybrała dla Twojej matki wspaniałego męża. Potężnego archanioła, niestety była
ona już zakochana w innym aniele, Twoim ojcu. Uciekli razem, a dowiedziawszy
się o tym, Beatrice musiała ukarać ich oboje. Dla przykładu, inaczej straciłaby
w oczach przywódców innych ras. To nie była łatwa decyzja, wątpię też czy była
słuszna, lecz moje zdanie jest tu najmniej istotne. Od tamtej pory twoi rodzice
mieszkają na ziemi. Wiedzieli jednak, że pewnego dnia będziesz musiała zająć
miejsce Beatrice. Twoja babka rządzi już bardzo długo. Anioły rodzą się i przez
pierwsze 17 lat życia rozwijają jak ludzie, ale później starzeją się dużo
wolniej. Beatrice została Najwyższą w wieku 800 lat. A wyglądała jak 20
latka.-Wstałam, bo nie mogłam dłużej słuchać tych głupot.
-Niech pani przestanie wmawiać mi te
bzdury! Nie istnieje coś takiego jak świat nadnaturalny albo anioły!- Elenor
zlustrowała mnie wzrokiem.
-Słońce. Masz dużo wątpliwości, lecz one z
czasem miną. Usiądź. A więc, na czym stanęło? Ach tak! Konflikty między
gatunkami zaczęły się zaostrzać. Wszyscy zarzucali Aniołom, że działają jedynie
na swoją korzyść, nie licząc się z innymi. Zaczęły się walki o terytorium,
wpływy, przywileje… Nastała wojna. Wasz gatunek zyskał wielu wrogów. Pewne
jest, że pierwszą osobą, którą będą chcieli zabić jest Najwyższa i jej
następczynie. Twoja matka nie może zasiąść na czele Rady, ponieważ jest Upadłą
Anielicą, nie ma skrzydeł. To powoduje z Ciebie ruchomy cel. Rodzice
postanowili nie mówić Ci o tym dla Twojego dobra. Chcieli Cię w ten sposób
chronić.
-Skoro tak, to czemu pani mi to wszystko
opowiada?- Zapytałam skołowana.
-Nie robiłabym tego gdyby nie znak.- Elenor
wzięła mnie za prawy nadgarstek. -To jest znak Nieobliczalnych. Widziałaś go
już przedtem, prawda? Pojawiał się znikąd. Przepowiednia mówi, że
przedstawicielki 3 najbardziej nienawidzących się gatunków wpłyną na bieg
wydarzeń. Zapobiegną zagładzie ludzkości, albo ją spowodują. Każda z Nieobliczalnych
ma ogromną moc. Ty Annabeth, jako Anielica jesteś silniejsza, szybsza i
zwinniejsza niż normalni ludzie. Posiadasz też rzadką moc. Twoje silne uczucia
przekształcają się w energię, która uchodzi do świata w postaci ognia, innymi
słowy możesz sprawić, że ogien pojawi się znikąd. Z czasem nauczysz się to
kontrolować. -Chciałam coś powiedzieć, ale Elanor już mnie nie słuchała. Chyba
uważała, że tyle wyjaśnień mi na razie wystarczy. Myliła się. Chciałam wiedzieć
więcej. Chciałam wiedzieć wszystko. Nigdy w życiu nie uwierzyłabym w te
bujdy... Gdyby nie pożar…
-Amelia Hyacinth. Wczoraj nie miałaś zbyt
dobrego dnia, prawda? Twój przyjaciel zachował się podle.-dziewczyna była
widocznie zaskoczona. -Jak mają się twoi opiekunowie? Czy wiedzą, co się z Tobą dzieje?
-Ach,
ja też pewnie mam magiczną moc i urodziłam się wieki temu...-Ironizowała Amelia.
-
Może nie wieki.- Elenor zamyśliła się. Patrzyła w jakiś punkt gdzieś za mną.
Odwróciłam się, żeby zobaczyć ,o co chodzi, lecz nic nie ujrzałam. Po chwili kobieta ocknęła się z transu.- Ty
także posiadasz moc dziecino. Wkrótce zaczniesz się zmieniać, będziesz widziała
historie innych, będziesz czuła to, co oni... Kobieta zmienną jest… A ty… A ty
jesteś na to niezbitym dowodem.- Powiedziała, uśmiechając się z żartu, który
tylko ona rozumiała. - Czeka cię równie ciężka droga, co twoje znajome.- Mówiąc
to spoważniała- Nadchodzi niebezpieczeństwo. Niedługo stawisz czoło swoim
lękom, poznasz prawdę o swoim dziedzictwie, krew spotka krew.- Elenor mówiła
coraz szybciej.
-Hahhahaha-
spojrzałam na Amelia ze zdziwieniem. Dziewczyna wybuchła niepochamowanym
chichotem. Starsza kobieta spojrzała na nią spode łba i machnęła ręką.
-
Jak chcesz, dziecko, ale zapamiętaj dobrze moje słowa, bo nigdy więcej już ich
nie powtórzę.- W końcu spojrzała na Courtney.
-Courtney Brown, a ty zauważyłaś już
jakieś zmiany? Widzę, że dar siły już powrócił. Nie martw się reszta mocy
przyjdzie z czasem.- Podsunęła jej filiżankę z już nieco chłodną herbatą.
-Słucham? O czym Pani do cholery mówi? Jakie dary?- zapytała
zirytowana.
-Możliwość uleczania, przewidywanie przeszłości, wizje. Możliwe,
że z czasem będzie tego więcej. Ty kochanie jesteś medium.- Elenor powiedziała
to z taką nonszalancją, jakby mówiła o pogodzie panującej za oknem. -Urodziłaś
się w 1613r. w Wiedniu w Austrii. Nadano Ci imię Marie Katharina Angerger. Jako
córka władcy czasu i medium stałaś się nieśmiertelna, jak cała Twoja rodzina. Dużo
podróżowaliście, bardzo rzadko zagrzewaliście miejsce. Ale w 1661r. Coś się
zmieniło...Poznałaś mężczyznę. Na imię miał James i był najlepszym przyjacielem
twojego brata. Zakochałaś się w nim od pierwszego wejrzenia. Dodam, że jemu też
nie byłaś obojętna. Byliście bardzo szczęśliwi. Niestety wtedy Ty to
zobaczyłaś. Widziałaś wszystkie skutki i przyczyny wojny, długo przed jej
rozpoczęciem. Wiedziałaś bardzo dużo i to było za dużo informacji do trzymania
w sekrecie, więc podzieliłaś się nimi z osobami, którym najbardziej ufałaś: ze swoim
bratem, narzeczonym i przyjacielem Anthony’m. Jednak potem ktoś się o tym
dowiedział... Ktoś rządny władzy. Ktoś, kto od zawsze chciał mieć cały świat u
swych stóp.
-To ten ktoś, z kim mamy stoczyć walkę? Tak? – Amelia, już opanowana, spojrzała
na Elenor.
-Tak,a rodzice Mar...Courtney oskarżyli o to James’a i Anthony’ego. Zakazali Ci
się z nimi kontaktować, ale aby się zabezpieczyć dodatkowo rzucili na Ciebie
zaklęcie zapomnienia i fałszywej tożsamości. Dlatego nie pamiętasz niczego z
przeszłości.
-To nie możliwe! Urodziłam się w 1996r. tutaj w Nowym Jorku... Przecież doskonale
pamiętam przedszkole, wszystkie przedstawienia szkolne, wyjścia z rodzicami,
każde święta. Pamiętam jak rosłam razem z Jaredem, pamiętam rozwód, narodziny Lily…To przecież nie mogą być kłamstwa.- Dziewczyna miała rozbiegany wzrok.
Najwyraźniej trawiła wszystkie otrzymane dziś informacje.
-Twój ojciec naprawdę zdradził twoją mamę i przygarnął Lily. Ale skąd wiesz,
że reszta to prawda? –Courtney gwałtownie wstała, a na podłogę kapały łzy.
-Oni by mi tego nie zrobili! Nigdy! –Krzyknęła przez łzy i wybiegła, trzaskając
drzwiami.
–Mhm- odchrząknęła Amelia –Ja chyba też już pójdę. Nie chcę pani urazić, ale to wszystko, o czym
nam pani opowiadała jest… Niemożliwe.- Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. –Do
widzenia.- Pożegnała się i szybko wyszła z mieszkania.
-Annabeth. -Zwróciła się do mnie kobieta. –Wiem, że zasiałam
u Ciebie ziarno niepewności. Wiem też, że mi wierzysz. To wszystko, co się wam
przytrafiło i to, co tu usłyszałaś jest prawdziwe. Mam jedynie nadzieję, że nie
sprowadzę na Ciebie zbyt wielu nieszczęść moja droga.- Poklepała mnie po
dłoni-No, ale na Ciebie już czas.-Wstałam i pokiwałam głową.
-Racja. Przepraszam za zasłony.
-Nie martw się. Wszystko w porządku.- Odwróciłam się by
wyjść, gdy nagle kobieta chwyciła mnie za ramie.
-Uważaj na siebie. Osób takich jak Ty jest wokół Ciebie dużo
więcej, niż myślisz.