.tabs-outer {border-style: solid;}

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział piąty- Annabeth

Po wyjściu od Elenor wróciłam do szkoły by zabrać zostawione rzeczy. Teraz wracałam do domu. Postanowiłam się przejść by w spokoju wszystko przemyśleć. Cały ten dzień był dla mnie totalnym wariactwem. Z drugiej strony to, co mówiła Elenor wyjaśniłoby  pożar i znak na nadgarstku…Z rodzicami nie byłam szczególnie blisko, ale nie sądziłam, że mogliby mnie okłamywać co do mojego pochodzenia, że ukryją przede mną coś tak ważnego. Spojrzałam na bransoletkę, zerwałam ją z nadgarstka i wrzuciłam do kieszeni spodni. Skoro tak im na mnie zależy, to mogli być ze mną szczerzy.Nagle przystanęłam… Skoro to wszystko wydarzyło się naprawdę… To całe spotkanie w Central Parku, to znaczy, że… Że Carrie mnie oszukała! Przecież powiedziała, że wróciłyśmy razem do domu… Poczułam ukłucie żalu w klatce piersiowej. Myślałam, że na nią, mogę liczyć. Nigdy się nie okłamywałyśmy! Ale przecież skoro ta cała magia istnieje, to może wymazali jej pamięć? To miałoby sens… Nie wiedziałam już, co o tym myśleć.  Ruszyłam dalej pocierając ręce, żeby się rozgrzać. Brr… Jak zimno… W tej chwili pożałowałam, że zamiast ciepłej, puchowej kurtki założyłam ten cienki (ale jakże elegancki) płaszczyk. W dodatku te buty na obcasie. O czym ja dzisiaj myślałam wychodząc z domu? Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 18.  Szłam po Central Parku , ale co dziwne, nikogo nie mijałam na swojej drodze. W Nowym Jorku, nawet najrzadziej uczęszczane drogi są pełne przechodniów. A tu pusto. Jak to możliwe? Nagle usłyszałam za sobą gwizdanie.-No proszę, proszę. Czemu taka lalunia, wraca sama? W dodatku po ciemku?- Zignorowałam te głupie teksty i przyśpieszyłam kroku.-Stary, nawet się nie odwróciła.- dodał drugi, męski głos. Byłam przestraszona nie na żarty. W dodatku znak, na moim nadgarstku zaczął niemiłosiernie piec. Cholera! Pomyślałam. Co do diabła? Już słyszałam ich ciężkie kroki tuż za mną, a w pobliżu nie było nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić o pomoc. Nagle poczułam silną rękę na swoim ramieniu.-Puśćcie mnie! Zabierajcie te brudne łapy.- Próbowałam się wyrwać, ale mężczyzna trzymał mnie w stalowym uścisku. W końcu pchnął mnie i upadłam na ziemię.-No co? Stara Elenor Cię nie ostrzegła, że jak zdejmiesz amulet, to od razu Cię znajdziemy?-  Ci faceci wiedzieli o Elenor? I o jaki amulet im chodziło? Co tu się dzieje?! Jeden z mężczyzn wyjął z za paska lśniący sztylet, szarpnął mną i zbliżyłc ostrze do mojej szyi.-To nie będzie bolało. Może.- Zaśmiał się gardłowo, a ja niewiele myśląc kopnęłam go z całej siły między nogi. To dało mi jakieś 5 sekund przewagi. Ruszyłam prędko, zastanawiając się, co zrobić. Przedzierałam się przez krzaki i potykałam o wystające płytki chodnikowe.-Nieładnie maleńka.-  usłyszałam donośny krzyk, który dobiegał ze wszystkich stron na raz. Rozejrzałam się, dookoła, lecz nigdzie nie było widać właściciela głosu.-Urodę i zadziorność zdecydowanie odziedziczyłaś po mamusi… - nagle przede mną stanął jeden z mężczyzn. Wyciągnął rękę, by pogładzić mnie po twarzy.-Nawet nie próbuj mnie dotykać.- Ostrzegłam ostro, lecz facet nic sobie z tego nie zrobił i szarpnął mnie za włosy. Zamknęłam oczy, bo poczułam potworny ból i łzy płynące po policzkach. Serce biło mi jak oszalałe. Skupiłam całą swoją wolę na jednej myśli. Nie daj się zabić. Wzięłam głęboki oddech i poczułam przypływ energii. Moim ciałem zawładnął instynkt obronny. Machnęłam ręką i uderzyłam faceta z całej siły w brzuch. Przeleciał na drugą stronę alejki i zatrzymał się na drzewie. Z tyłu stał już drugi, ten ze sztyletem. Wbiłam wzrok w lśniący przedmiot.-Aaaaaaa! Cholera! - upuścił ostrze, a jego rękę pokrywało czerwone oparzenie.  Popchnęłam go z całej siły i poleciał jakieś 5 metrów do tyłu. Trzęsąc się, popatrzyłam na swoje ręce z przerażeniem i chwyciłam się za głowę.-Boże. Co się ze mną dzieje?- moc, której użyłam, wywołała u mnie jeszcze większy strach. Drżącymi rękami podniosłam sztylet, schowałam go do torebki i pobiegłam przed siebie. Wybiegłam na East Drive i wsiadłam w najbliższą wolną taksówkę.-Na 7 East 76 th Street. Szybko.- powiedziałam do taksówkarza, a ten posłusznie ruszył. Jadąc rozmyślałam nad tym, co się stało. Może powinnam o wszystkim opowiedzieć rodzicom? Albo Carrie? Nie. Od razu odrzuciłam tę myśl.  Zastanawiało mnie także o jakim amulecie mówili… Nagle mnie olśniło! Bransoletka od rodziców! Wyciągnęłam małe cudeńko z kieszeni i zapięłam z powrotem na nadgarstku.-Jesteśmy.- odezwał się taksówkarz. Zapłaciłam mu i wysiadłam z auta. Stanęłam przed domem, a w sercu czułam obawę. Moje życie zmieniło się właśnie o 180 stopni, a podobno to dopiero początek. 

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział piąty - Courtney

Wybiegłam na zewnątrz. Chwyciłam się za gardło ,łzy spływały mi po policzkach nagle poczułam, że zaczynam się dusić i  nie mogłam złapać tchu. Pomyślałam, że coś złego się ze mną dzieje. Zaczęło mi kołatać serce, starałam się złapać oddech, ale czułam, jakbym oddychała przez słomkę, jakbym się topiła. Nie mogłam wykrztusić słowa, wpadłam w panikę. Przerażona wybiegłam na ulicę prosto na pędzący samochód, zamknęłam oczy i poczułam jak ktoś z coś z całą siłą odpycha mnie na pobocze.
-Wszystko w porządku? –ciemnowłosy mężczyzna pomógł mi wstać z chodnika.
-Chyba tak...-odparłam skołowana. Nic nie było dobrze, nie mam pojęcia co się dzieje. Moje serce waliło jak szalone, jakby zaraz miało wybuchnąć.
-Następnym razem uważaj –uśmiechnął się –Jestem David,a ty to z pewnością Courtney.
-Skąd ty to...– nagle poczułam przeraźliwy ból na karku. To Znak. Zaczął płonąć ,ból był przeraźliwy jakby wypalał mi skórę-Cholera!
-Co się dzieje? –David zbliżył się do mnie, jego oczy stały się krwistoczerwone ,a z tylnej kieszeni wyciągnął sztylet.-Może Ci pomóc?
 -Odejdź! –Krzyknęłam i odruchowo wyciągnęłam rękę w jego kierunku i rzuciłam go na samochód moc była tak potężna, że odepchnęła mnie do tyłu.
 Zaszokowana upadłam na ramię ,ale mimo ogromnego szybko poderwałam się i zaczęłam biec do domu.
Nie wiedziałam, co robić, w co wierzyć. Kim był, David? Demonem?  Czy może innym stworzeniem? Spojrzałam na moją dłoń była cała czerwona. Czy to możliwe? To jakieś żarty.
Weszłam do mieszkania (właściwie wbiegłam).Moi rodzice razem z Jaredem siedzieli przy stole, gdy mnie zobaczyli poderwali się z miejsc.Spojrzałam na Jareda,miał takie same smutne oczy, gdy dowiedział się,że ojciec od nas odchodzi.
 -Czyli to prawda....-Spytałam łamiącym głosem- Sądziłam...
-Kochanie ... My tylko chcieliśmy Cię chronić –Tata podszedł do mnie i złapał mnie za ramię- Przepraszam...
-Zostaw mnie!–Krzyknęłam,wtem wszystkie rodzinne zdjęcia ze ściany runęły z ogromną siłą na ziemię-Nie wierzę! Myślałam, że jesteśmy rodziną! –Zaczęłam coraz bardziej płakać nagle poczułam jak mała dłoń Julie ściska moją rękę. Czas stanął w miejscu zegary stanęły,Jared i rodzice stali bezruchu jak zaklęci.
-Kim jesteś? –Spojrzałam na Julie- Widziałaś o tym? –Szarpnęłam nią- Wiedziałaś?! -Ona natychmiast mnie puściła i wszystko wróciło do normy.
Jeszcze raz spojrzałam na rodziców i brata. Moja głowa miała za chwilę eksplodować.Tyle myśli,tyle pytań.
Zapłakana pobiegłam na dach.Po policzkach leciały miliony łez. Coraz więcej wspomnień z przeszłości napływało do mojej głowy. Fałszywych wspomnień.
Zamknęłam oczy, spróbowałam złapać oddech...Chwyciłam za telefon i wybrałam numer Daniela.Włączyła się sekretarka.
-Proszę zadzwoń, gdy to odsłuchasz...Dzieje się coś naprawdę dziwnego...-westchnęłam-Potrzebuję Cię...-zakończyłam rozmowę ze złamanym głosem.
Wtem usłyszałam hałas.Gwałtownie odwróciłam głowę. –Kto tam jest?
-Mogę? –Jared wyjrzał przez okno i usiadł obok mnie – Court...Proszę porozmawiaj ze mną.Nie chciałem tego robić uwierz mi, ale tak było bezpieczniej dla Ciebie.
Odwróciłam od niego wzrok.Był dla mnie zdrajcą jak reszta.
-Court...-Złapał mnie za podbródek i kazał na siebie spojrzeć- Zrobiliśmy to, bo Cię kochamy. Wiesz przecież, że nigdy bym Cię nie skrzywdził. –Uśmiechnął się lekko- Ty i ja kontra reszta świata. Pamiętasz?
-Proszę zostaw mnie samą– odwróciłam wzrok- Odejdź...
-Ale Courtney proszę...
-Odejdź! –Wszystkie dachówki podniosły się i upadły z ogromnym hukiem.
-Dobrze –zszedł z dachu zatrzymał się w oknie,spojrzał na mnie i delikatnie przymknął okno.
                                                       

                                                                     ***



Zeszłam na dół na kilkunastu godzinach, gdy wszyscy już spali. Usiadłam na łóżku i zobaczyłam pudło leżące na moim łóżku. W środku było pełno fotografii i pamiętników.
Na wszystkich  zdjęciach byłam taka...szczęśliwa.Moją szczególną uwagę przykuł szkic z Jaredem i ....Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. To był ten chłopak z moich urodzin. James. Zerknęłam na datę zapisaną z tyłu szkicu -1661r.
Stałam po między nimi w pięknej kremowej sukni.Odłożyłam je i zaczęłam zastanawiać się nad tym wszystkim.
Nagle przed oczami stanęła mi średniowieczna Austria.Byłam w samym centrum sali balowej w pałacu Schonbrunn.
-Chodź Jar! Nie daj się prosić –obróciłam głowę w kierunku głosu i stanęła przede mną młodsza wersja mnie.
-Jestem zmęczony.Chętnie się czegoś napiję –Jared uśmiechnął się do niej- Może w końcu zainteresowałabyś się którymkolwiek z kawalerów? Ojciec byłby zadowolony.
-Pff.Kpisz sobie ze mnie? Tylko spójrz na nich. Zero klasy –podeszłam do nich bliżej- Jak tak to zatańczę sama.Zaśmiałam się w duchu typowa ja.Courtney zaczęła obracać się na środku parkietu wokół własnej osi.
Znienacka pojawiły się inne damy, które zaczęły jej towarzyszyć.
-Co ona znowu wyrabia? –Zobaczyłam po swojej prawej stronie ojca rozmawiającego z matką.- Czy ona kiedykolwiek dorośnie?
-Daj jej spokój,ma całą wieczność na to – Jane uśmiechnęła się do niego- Zatańczymy?
-Z przyjemnością –złapał ją za rękę i ruszyli na parkiet.
W tym samym momencie jakiś mężczyzna przeszedł przezemnie.Ej! –krzyknęłam- No tak,nie słyszysz mnie...Czekaj ty jesteś James –natychmiast ruszyłam w jego kierunku.
James podszedł do mnie i poprosił Courtney do tańca.-Co Panią sprowadza? Nie widziałem wcześniej Panienki na dworze uśmiechnął się zalotnie
-Sprawy służbowe –odprychnęła
-Można spytać jakie? –spytał łapczywie
-Mój Ojciec musi podpisać traktat z kuzynem Króla Zygmunta Franciszka –spojrzała się na niego.
-Słyszałem, że niezła z niego partia –uśmiechnął się się- Poznałaś go?


-Na szczęście nie,słyszałam,że to straszny snob –odparła z przekonaniem.
-Nie można tak szybko oceniać ludzi –spojrzał na nią z lekkim grymasem
-To, dlaczego cała szlachta to robi? Cały czas plotkuje i wymyśla bzdety na tematy innych. –Prychnęła.
-Zawsze jesteś taka uprzejma? –zaśmiał się
-Nie! Jestem zazwyczaj radosna i miła. Tylko zależy, dla kogo.
Chłopak zaśmiał się -Nazywam się Conrad –uśmiechnął się zalotnie i obrócił ją dookoła. Co przecież nazywasz się James. Położyłam dłonie na piersi i zaczęłam się zastanawiać. Jak ona...znaczy ja. Daje się wrabiać.
-Courtney –uśmiechnęła się- A Ciebie, co tu sprowadza?
-Sprawy służbowe, ale nie mogę Ci ich zdradzić –powiedział z pełną wesołością w głosie –Jedyne, co mogę powiedzieć to, że miałem znaleźć najpiękniejszą kobietę na tej sali.
-I znalazłeś ją? –Zawstydzona zaczerwieniła się jak burak.
Muzyka przestała grać,obraz wspomnienia stawał się coraz bardziej niewyraźny.
Raptem pojawiła się inna sceneria,sala była już pół pusta. Orkiestry nie było,a goście siedzieli i zajadali się smakołykami ze stołów.
Courtney i James stali oparci o ścianę, obgadując każdego gościa z osobna.
-Courtney! –Zawołał Andrew- Widzę, że poznałaś już James’a...
-Miał Pan rację .Pana córka to niezwykle miła osoba –uśmiechnął się do niej promiennie.
-Słucham? –Spytała zdekoncentrowana.
-Oh –Jared zaśmiał się w niebo głosy- Courtney przedstawiam Ci mojego przyjaciela jest on kuzynem Króla Zygmunta.Z nim właśnie będziemy robić interesy.
Dziewczyna otworzyła szeroko usta i uderzyła James’a z całej siły w twarz.
Gwałtownie otworzyłam oczy ciągle leżałam w łóżku.Pudło leżało zamknięte na ziemi a obok mnie siedział Daniel.